• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Polski Forrest Gump powraca

Marcin Dajos
24 grudnia 2013 (artykuł sprzed 10 lat) 
Kuryło okrążył glob z wózkiem przypiętym do pasa. W nim trzymał wszystko to, co było potrzebne do przeżycia. Wózek służył również jako łóżko. Kuryło okrążył glob z wózkiem przypiętym do pasa. W nim trzymał wszystko to, co było potrzebne do przeżycia. Wózek służył również jako łóżko.

Piotr Kuryło jest przykładem na to, że biegać można zacząć w każdym wieku, a do tego osiągać rzeczy, które znane są większości jedynie z telewizji. Tempo swojego życia przyspieszył dopiero po 30. urodzinach i przez 10 lat zdążył m.in. przebiec dookoła ziemię. Polski Forrest Gump, jak nazywają go niektórzy, przez minione dwa lata odpoczywał od swojej pasji. Ostatnio przyjechał jednak do Gdańska, aby ogłosić, że wraca do biegania. Dlaczego to robi?



Pochodzi z Podlasia, ze wsi Pruska Wielka. W Gdańsku dwukrotnie był ze swoimi niezwykłymi podróżami. Pierwsza, to bieg z północy na południe Polski. Druga - przepłynięcie kajakiem Wisły pod prąd. W Gdyni dostał Kolosa za "Bieg dla pokoju", w trakcie którego w 356 dni obiegł kulę ziemską.

- W sumie to nie wiem, dlaczego otrzymałem tę nagrodę. Jestem biegaczem, a zrobili ze mnie podróżnika - żartuje Piotr Kuryło.

KURYŁO Z KOLOSEM ZA BIEG DLA POKOJU

Kiedy skończył 30 lat w telewizji zobaczył Maraton Warszawski. Urodzony w 1972 roku Kuryło zapragnął wówczas biegać. Jak sam przyznaje, na początku wstydził się, że nie potrafi profesjonalnie trenować.

- Zacząłem więc biegać dookoła domu. Z czasem szło mi coraz lepiej. Po kilku startach doszedłem również do wniosku, że dobrze czuję się w biegach długodystansowych. I tak zacząłem jeździć na różnego rodzaju imprezy tego typu - opowiada Kuryło.

Bieganie wciągnęło go tak bardzo, że trenował i startował coraz więcej. Pewnej sylwestrowej nocy pojechał do Terespolu i stamtąd zaczął biec przez Polskę na zachód. Po ośmiu dniach dotarł do Frankfurtu nad Odrą. W lutym tego samego roku wystartował z Jastrzębiej Góry i pobiegł na południe.

- Pod koniec pomyślałem, że warto skończyć na Giewoncie i się tam wdrapałem. Później wróciłem do domu i odchorowałem co swoje, ponieważ doznałem zapalenia stawów. Poleżałem tydzień w łóżku, później pochodziłem trzy dni wokół domu i pojechałem zaliczyć bieg 100-kilometrowy. Wygrałem go. Tego samego roku pobiegłem do Grecji na Spartathlon - opowiada Kuryło.

W 2007 roku Kuryło uzyskał historyczny dla Polski wynik w greckim 246-kilometrowym ultramaratonie, gdzie zajął 2. miejsce. Podziw wzbudził także tym, że na start dotarł... pieszo.

Później zaliczał kolejne starty, m.in. reprezentując Polskę na mistrzostwach świata w biegach 24-godzinnych. W 2010, kiedy miał już na swoim koncie także 53 dni biegu z Fatimy w Portugalii przez Lourdes, Częstochowę do Studzienicznej, obiecał żonie, że wraca do domu. Ale bieganie zakończy startem dookoła kuli ziemskiej.

W trakcie podróży wózki zmieniały się, bo nie wytrzymywały trasy. W trakcie podróży wózki zmieniały się, bo nie wytrzymywały trasy.
Spakował się w wózek i w trasę wyruszył 7 sierpnia 2010 roku. W Hiszpanii stracił niemal cały sprzęt w rzece. Następnie musiał zmagać się z odwodnieniem.

- Uratował mnie śpiwór. Gdy nie miałem co pić, to wyciskałem z niego wodę w czasie gorących dni - wspomina Kuryło, który następnie, samolotem, wybrał się do USA.

W Stanach Zjednoczonych wspomogli go mieszkający tam rodacy. Zapewnili opiekę, a następnie gościli, nie chcą wypuścić do zimnej Rosji. Amerykę Północną wspomina więc ciepło, nawet pomimo incydentów z tamtejszą policją.

- Biegałem po autostradzie, więc często zatrzymywali mnie funkcjonariusze. Zazwyczaj coś krzyczeli, a kiedy się uspakajali mówiłem "sorry, no speak english". A oni jeszcze bardziej się denerwowali. Mówili też do mnie "crazy". Nie wiedziałem co to znaczy, ale pomagało. Czasami zakuwali mnie w kajdanki i wywozili na boczną drogę. Nie mam do nich o to pretensji, w końcu postępowali zgodnie z prawem - żartobliwie opowiada Kuryło.

Także w Rosji polskiemu biegaczowi dopisywało szczęście. Pewna Polka zorganizowała tam konferencję prasową z jego udziałem

- Przed kamerami powiedziałem, że Rosjanie mają fajnego prezydenta. Wszystko dlatego, że biegłem wówczas dla pokoju na świecie, a on nie wysłał wojsk do Afganistanu. Spodobało się im to tak bardzo, że w czasie biegu pilnowała mnie policja, nie dali mi spać w wózku, tylko w gościnie, różni ludzie do mnie dołączali. Ta pomoc trwała jednak tylko dwa tygodnie, do Chabarowska. Później była tajga i właściwie zostałem sam. Raz tylko spotkałem dwie dziewczyny. Ludzie opowiadali, żebym uważał na groźne niedźwiedzie. W obawie przed nimi biegałem od mostu do mostu, bo tam czułem się bezpiecznie. Z bliska widywałem tylko wilki, ale one jakoś potrafią zrozumieć człowieka - mówi Kuryło.

- Wracając do dziewczyn. Pewnego razu mijałem wioskę, jak już ją przebiegłem, to podjechał samochód i wyskoczyły z niego dwie młode Rosjanki. Mówią "wróć z nami do wioski, bo nasz kolega banię naszykował". Myślałem, że chodzi o jedzenie. Wracamy do wioski, a to miejsce jakieś opustoszałe. Nie było żywej duszy, myślę, coś się dzieje. Zaszliśmy na podwórko, a tam szopa, rura, dym się unosi, pomyślałem, że zima ciężka, dziewczyny przeszły na kanibalizm. Chciałem uciekać, ale okazało się, że to sauna. One były podróżniczkami i dowiedziały się o mnie z internetu i tak postanowiły mnie przyjąć - wspomina biegacz.

KURYŁO Z KOLOSEM ZA "ZAWSZE POD PRĄD"

Ostatnim etapem była trasa z Moskwy do Augustowa. Bieg miał się zakończyć pod okiem kamer, po dokładnie 365 dniach podróży.

- Gdy byłem 20 km od celu, do roku biegu zostały dwa dni. Więc przesiedziałem je w lesie - wspomina z uśmiechem na twarzy Kuryło.

Po biegu dookoła świata obiecał żonie, że był to ostatni start. Ale w zamian zaczął pływać kajakiem i jeździć na rowerze. To jednak nie wciągnęło go tak bardzo jak bieganie. Co prawda kajakiem przepłynął Wisłę pod prąd, a na rowerze pokonał trasę z Lizbony do Władywostoku, ale i tak nie polubił tych dwóch środków transportu.

Dlaczego postanowił wrócić do biegania, a żona zwolniła go z danej obietnicy?

Ziemię okrążyłby szybciej niż w 365 dni, gdyby nie miesiąc spędzony w USA. Ziemię okrążyłby szybciej niż w 365 dni, gdyby nie miesiąc spędzony w USA.
- Zmobilizowała mnie m.in. książka Scotta Jurka, z którym przegrałem w Spartathlonie w 2007 roku. Jest ona napisana za pięknie. Wiem, jak to wyglądało od środka. W ogóle nie wspomina w niej o serwisie. Ja biegłem bez niego do Grecji i w Spartathlonie. Chociaż miałem propozycję od ambasady Polski, która wystawiła trzy samochody dla sześciu czy ośmiu naszych zawodników. Wydawało mi się, że jeden samochód nie da rady serwisować dwóch osób na tak długim biegu. Dlatego z niego zrezygnowałem - twierdzi Kuryło.

Podczas typowania czołówki tego biegu nikt nie brał Polaka pod uwagę.

- Jurek napisał w swojej książce, że zlekceważył Polaka i uważał, że czeka mnie samozagłada. 10 km biegłem za jego plecami, ale wydawało się, że jest zbyt wolny, więc go wyminąłem. Podobno uważał, że zawodnik nie powinien wyrwać tak, jak zrobiłem to ja i dał mi góra 40 km prowadzenia. Ale po 40 km, to on mnie już nie widział, a po 80 miałem 3 km przewagi nad drugim w stawce. Trochę wtedy przesadziłem. Później było zatrucie, ale Austriak, który mnie wyprzedził dał mi coś takiego do ssania na żołądek - taką koreańską rzeżuchę pikantną i to mnie uratowało - opowiada Kuryło.

Zatrucie pokarmowe ma też swoją legendę. Związana jest ona z wodą i z Jurkiem, ale Kuryło woli o tym nie wspominać. Twierdzi, że nie chce się tłumaczyć. Ma za to kolejne przemyślenia.

- Trochę mnie zaskoczyło również to, że Jurek wymyślił, iż starsza kobieta dała mu zioło i pomogła w kontynuowaniu biegu. Ale on na trasie zatrzymywał się nie częściej, niż co 25 km. Podnosił ręce do góry, jedna dziewczyna odpinała pusty pas, a druga zapinała pełny. On wspomina również o "zającu". Na ok. 200 km Jurek mnie dogonił i wtedy z bocznej uliczki wybiegł właśnie ktoś taki. Wyglądał jak jego brat bliźniak. Ja miałem wewnętrzny kryzys, jeżeli chodzi o układ trawienny, a on z tego skorzystał. Gdyby chciał wyprzedzić mnie na 150. km to nie dałby rady. Dlatego trzeba jeszcze raz pobiec Spartę - mówi Kuryło.

W 2014 roku biegacz chce odbyć parę startów przed Spartathlonem. Ok. 10-15 marca wybiegnie z domu i uda się do Watykanu na kanonizację Jana Pawła II. Już powstaje dla niego specjalny wózek ze spaniem. W trakcie biegu będzie zatrzymywać się na kilka sekund, aby wziąć suchy prowiant i picie. Na początku ominie jednak Watykan i uda się na Monte Cassino. Tam złoży kwiaty i później wróci na kanonizację. W drodze powrotnej chwilę zostanie w Alpach, później skręci na Węgry. 31 maja jest Ultrabalaton. W 2009 roku także był tam drugi. Na 17 lipca ma zaplanowany start w Badwater, w Dolinie Śmierci w Kalifornii.

- Nie przysłali mi jeszcze zaproszenia i nie wiadomo, czy mnie przyjmą. Tam trzeba pokazać wyniki z ostatniego roku, a ja oficjalnie nie biegałem dwa lata. Mam tam zapewniony serwis i 3-tygodniowy pobyt w Phoenix. Jak nie uda się wystartować w Dolinie Śmierci, to znajdę inny bieg - tłumaczy Kuryło.

Kolejnym przystankiem będzie już Grecja, do której tym razem chce udać się pieszo przez Słowację, Węgry, Rumunię i Bułgarię. Przed Spartathlonem wbiegnie jeszcze na Olimp. A później walka o zwycięstwo.

Opinie (27)

  • (4)

    i co z tego konstruktywnego wynika ?

    • 1 4

    • z twojej wypowiedzi nie winka nic (2)

      • 2 0

      • (1)

        spróbuj sie skupić - nie pytam o moją wypowiedź tylko bieganie tego Pana

        • 0 1

        • Wszędzie szukasz sensu . Smutne

          • 0 0

    • Wynika że lubisz siedzieć wieczorami przed tv i oglądać M jak Miłość

      • 0 0

2

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Wydarzenia

Yoga Roll zajęcia rolowania Przymorze

zajęcia rekreacyjne, joga

Popołudniowa wycieczka rowerowa po pracy nad Jezioro Wysokie

30 - 40 zł
zajęcia rekreacyjne, rajd / wędrówka

Trening kajakowy na szybkim odcinku rzeki Łeby

150 zł
zajęcia rekreacyjne, sporty ekstremalne, regaty

Forum

Najczęściej czytane