- 1 Nowe lokale: od skrzatów po Portugalię (87 opinii)
- 2 Lubisz kawę? Odwiedź ten festiwal (48 opinii)
- 3 Jemy na mieście: Aichi (dobrze) Gotuje (72 opinie)
- 4 Ranking pierogarni w Trójmieście (58 opinii)
- 5 Coraz więcej sposobów na napiwek (295 opinii)
- 6 Psiorbet, tatar lub psierogi. Menu dla psów (188 opinii)
Jemy na mieście: Dancing Anchor - smaczna kuchnia i wyjątkowe wnętrze
Jemy na mieście to cykl artykułów, w których opisujemy trójmiejskie restauracje. Testowane dania zamawiamy na własny koszt i nie zapowiadamy naszej wizyty. Piszemy szczerze, lekko i unikając nadmiernej pretensjonalności. Dziś recenzujemy restaurację Dancing Anchor w Gdańsku. W poprzednim odcinku jedliśmy w Pak Choi w Sopocie. Wtedy też poinformowaliśmy, że niebawem odwiedzimy Magiel Towarzyski w Gdyni, jednak ze względu na zmianę właściciela restauracji i menu zdecydowaliśmy się przełożyć publikację i poczekać na nowe otwarcie. Za dwa tygodnie w środę ocenimy PG4 w Gdańsku.
Dancing Anchor to restauracja należąca do Hotelu Puro, który mieści się w Gdańsku przy ul. Stągiewnej 26 . Dawno nie widziałam tak świetnie zaaranżowanej przestrzeni. Wnętrze, zaprojektowane przez londyńskie studio DeSalles Flint, jest dopracowane w każdym szczególe. Tutaj wszystko idealnie ze sobą współgra, tworząc niebanalną i wyjątkową całość.
Dominują drewno, metal i szkło - surowe materiały, które nie wymagają zbędnych dodatków, zaś kolorystyka utrzymana jest w szarościach z czerwonymi, kremowymi, zielonymi i miedzianymi akcentami. Ciekawie prezentują się oryginalne stoły i krzesła, drewniane i skórzane, a także pluszowe kanapy przy ścianach oraz loże, które zapewniają gościom odrobinę intymności. Zaś na tych, którzy odwiedzą Dancing Anchor większą grupą, czeka długi tzw. common table, który stoi na środku restauracji.
Lokal jest bardzo przestronny, wysoki, z przeszkolonym sufitem, przez który widać okna hotelowych pokoi i kawałek nieba. Na ścianach wiszą współczesne prace młodych artystów z gdańskiej ASP. Atmosferę buduje oświetlenie, a dokładnie duże szklane lampy, które przypominają rybackie bańki oplecione sznurem. Natomiast lampy przy lożach przywodzą na myśl zabytkowe uliczne latarnie. Mimo że w restauracji panuje delikatny półmrok, światło jest ciepłe i przyjemne. Trochę to wszystko przywodzi na myśl dworzec morski, z którego możemy wyruszyć w podróż, choć w tym wypadku w podróż kulinarną w nie tak odległe rejony prostych, nieco zapomnianych smaków.
Dancing Anchor odwiedzam wraz z przyjaciółką i jej córką w niedzielne popołudnie. Karta dań jest w sam raz: ani za długa, ani za krótka. Menu opiera się na drobiu, wieprzowinie, rybach i owocach morza. Wszystkie dania są przygotowywane na naszych oczach, bowiem kuchnia jest otwarta. Warto pamiętać, że w każdą niedzielę na gości czeka specjalna oferta pt. "niedzielny stół" - za trzydaniowy lunch zapłacimy 37 zł.
Zanim przystąpię do opisu smaków, pragnę zwrócić uwagę na wspaniałą obsługę - kompetentną, profesjonalną, która się nie narzuca, nie zadaje zbędnych pytań i jest doskonale zorganizowana. Każdej restauracji życzę takich pań kelnerek i panów kelnerów.
Z karty zamawiamy:
- grillowane kurze serca z serem halloumi i ziołami (18 zł);
- zupę ogonową (16 zł);
- krewetki z miso, baby szpinakiem i chlebem (41 zł);
- poliki wieprzowe z kaszą bulgur, brokułem, marchwią, złotym burakiem, słoniną i sosem z wiśnią (34 zł);
- niedzielny set lunchowy (37 zł), w którym znalazły się: zupa z fasoli i boczku, śledź w cieście piwnym, zapiekanka z dorsza, ziemniaki gratin, marchew karmelizowana z cytryną i miętą oraz tarta jabłkowa.
Zanim otrzymaliśmy nasze zamówienie, uraczono nas amuse-bouche (tycia przystawka, dosłownie na jeden kęs, która jest zapowiedzią tego, co znajdziemy w karcie). Nasza przekąska składała się z kawałka łososia gravlax, malin i chrupiącego chipsa z batata. Smakowała fantastycznie i zapowiadała dobre jedzenie.
Wahałam się, czy zamówić kurze serca, bo przyznaję, że nie jest to mój ulubiony przysmak. Nie żałuję, bo zjadłam je w najlepszym wydaniu: były idealnie miękkie, w subtelnym sosie własnym z lekko wyczuwalną nutą świeżego majeranku. W smaku bardzo delikatne - nie było czuć swoistego posmaku podrobów, a z grillowanym słonym serem halloumi komponowały się idealnie. Grillowane kurze serca były fenomenalne i polecam je wszystkim, którzy mają opory przed podrobami. Polubicie je.
Zupa ogonowa mnie rozczarowała: była mdła, słodkawa i bez wyrazu, z przewagą suszonej marchewki i niezbyt apetycznymi kawałkami mięsa wieprzowego. Zabrakło mi czegoś, co mogłoby podkręcić ten płaski smak. Nadałabym jej lekkiej ostrości i przyprawiła odrobiną korzennych przypraw - wtedy nabrałaby charakteru.
Krewetki zostały podane na solidniej kromce grzanki z chleba i to był mały błąd, bo chleb nasiąkł sosem i przestał być chrupiący. Natomiast mięso krewetek było sprężyste i bardzo dobrze usmażone. Danie w odbiorze ciekawe i przyjemne, chociaż umknął mi gdzieś charakterystyczny smak miso, wyczuwałam za to kwaśne i winne nuty. Do tego szpinak był zrobiony po mistrzowsku. To było smaczne danie.
Poliki wieprzowe z kaszą bulgur i buraczkami to kolejne miłe smakowe zaskoczenie. Mięso było mięciutkie, soczyste, dosłownie rozpływało się w ustach. W tym daniu wszystkie dodatki idealnie współgrały, zwłaszcza kwaśny sos z wiśni ze słodkimi burakami i marchewką, a do tego sypka kasza bulgur. Poliki wieprzowe były znakomite i godne polecenia.
Set lunchowy to fajne rozwiązanie na niedzielny obiad, chociaż zdania z koleżanką mamy podzielone co do zupy z fasoli i boczku. Nie była najgorsza, wręcz bardzo treściwa, ale nie trafiła w moje smaki. Boczek nie był chrupiący, a przyprawy sprawiły, że zupa smakowała jak typowa fasolka po bretońsku. Za to córka towarzyszącej mi przyjaciółki była nią zachwycona.
Drugie danie było bez zarzutu. Wyborne smażone śledzie w chrupiącym, delikatnym cieście piwnym oraz bardzo smaczna zapiekanka z dorsza. Łagodny smak ryby z warzywami i chrupiąca skórką z zapieczonego sera to było celujące połączenie smaków i tekstury.
A na deser znakomita tarta jabłkowa - nie za słodka, podana na ciepło z kleksem sosu śmietanowego z nutą wanilii, słodką pianką i okruszkami bezy. Po prostu pyszna.
Warto zakotwiczyć się w Dancing Anchor. Może nie wszystkie smaki podbiły moje podniebienie, ale na pewno wszystkie dania są dopracowane, a karta spójna i przemyślana. Widać oraz czuć, że tu karmi się uczciwie. Moje kulinarne serce skradły najlepsze na świecie grillowane kurze serca oraz świetne poliki wieprzowe. Wrócę tu niebawem i skosztuję kolejnych pozycji z karty. Jestem bardzo ciekawa, co jeszcze szef kuchni przygotował dla swoich gości.
O autorze
Miejsca
-
Magari Gdańsk Gdańsk, Stągiewna 26
Miejsca
Opinie (93) ponad 10 zablokowanych
-
2018-01-17 20:14
Nie zapowiadają wizyty (1)
ale piszą kogo w najbliższym czasie odwiedzą i dają zdjęcie osoby która się pojawi.
- 6 1
-
2018-01-19 13:13
na tym zdjęciu
ona mało podobna do siebie. nikt jej nie rozpozna.
- 0 0
-
2018-01-18 09:02
jedzonko
Nie czepiam się ale restauracje dla zwykłych Gdańszczan są nie osiągalne.Dla kogo ten kącik kulinarny Skandynawii i polskich zarobasów przekrętaczy.Po świecie podróżuje i reasumując ceny w gdańskich knajpach droższe niź w Szwecji,Francji w stosunku do zarobków.Proponuje nazwać ten kącik trójmiasto de lux koryto dla świń.Pozdrawiam.
- 5 0
Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.