- 1 Wykupili cały nakład jej nowej książki (111 opinii)
- 2 Najlepsze zdjęcia ostatniego roku (77 opinii)
- 3 Czy AI zastąpi artystów? (65 opinii)
- 4 5 wystaw do zobaczenia we wrześniu (12 opinii)
- 5 Czytelnicy wybierają najlepsze zdjęcie (66 opinii)
- 6 Spokojny początek sezonu artystycznego (9 opinii)
Spektakularne widowisko, międzynarodowa obsada, piękne dekoracje i popisowa choreografia - organizatorzy imprez prześcigają się w pomysłach na to, jak zachęcić słuchaczy czy widzów do zakupu biletów. Co ciekawe, jako karty przetargowej nie wykorzystują prawie wcale tego, co jeszcze przed kilkoma laty wydawało się najbardziej istotne - konkretów dowodzących wysokiej jakości. Czy fakt, że publiczność nie docieka dziś, kto konkretnie wystąpi i czy wydarzenie faktycznie będzie reprezentowało wysoki poziom oznacza, że na rynku muzycznym nastąpi nieodwracalna i pogłębiająca się bessa?
Kiedyś o słuchacza walczono jakością
Wyposażona w taką wiedzę publiczność doskonale wiedziała za co płaci i nie miała oporów przed zakupem niejednokrotnie nietanich biletów. Narzekania na wysokie ceny w przypadku wydarzeń wysokiej jakości raczej nie było, bo uczestnik wiedział, że wysoki poziom artystyczny ma swoją wysoką cenę.
W organizowanie spektakularnych wydarzeń wysokiej jakości angażowały się też samorządy - wystarczy wspomnieć tak uwielbiane przez publiczność koncerty z plusem organizowane w ramach Solidarity of Arts, które zachwycały nie tylko rozmachem, ale przede wszystkim wysokim poziomem artystycznym.
Były i nie ma: duże koncerty i festiwale. Od Inwazji Mocy po wielkie stoczniowe koncerty
Słuchacz przestał cenić jakość - można ciąć koszty
Na przestrzeni lat nastąpiły jednak pod tym względem istotne zmiany. Organizatorzy wyczuli, że odbiorca stawia na show, a nie na jakość, dlatego zaczęli ciąć koszty. Wielkie orkiestry zastąpiły kilkunastoosobowe zespoły kameralne, które odpowiednio nagłośnione dawały podobne brzmienie. I nie ma w tym nic złego, jeśli organizator o tym otwarcie informuje. Z tym bywa jednak różnie.
Orkiestry mają nazwy tak uniwersalne, że po wpisaniu w internetową wyszukiwarkę wydaje się, że koncertowały wszędzie i od zawsze - grand, royal, królewska. Byle z blichtrem. Pojawiają się też nazwy mogące wprowadzać słuchacza w błąd, bo choć organizator jednego z nadchodzących koncertów zapewnia, że wystąpi "jedna z najlepszych orkiestr świata Johann Strauss Orchestra", to raczej nie będzie to ta najsłynniejsza Johann Strauss Orchestra, działająca od 1987 roku pod dyrekcją Andre Rieu. Tyle że tego już się czytelnik z plakatu nie dowie...
Styczeń melomana: dużo muzyki karnawałowej
Publiczność chce igrzysk, nie nektaru dla duszy?
Nie twierdzę, że wszystkie te orkiestry są złe. Chcę tylko podkreślić, że nie ma dziś potrzeby tworzenia unikatowej marki, bo słuchacz nie przykłada wagi do tego, kto wystąpi, a uniwersalna i "światowa nazwa" działa wręcz na korzyść - osoba kupująca bilet ma poczucie, że gdzieś już taką nazwę słyszała. A skoro słyszała, to pewnie to dobra orkiestra.
Publiczność chce igrzysk. Uczty bardziej dla ciała niż ducha, dlatego chętnie kupi bilet na koncert muzyki filmowej, o którym wie tylko tyle, że jakaś orkiestra zagra "motywy znane z filmu...". W jakiej wersji i na jaki skład? To już nieistotne. Byle melodie wpadały w ucho...
Materiał archiwalny z 2013 r.
Koszty organizowania koncertów muzyki filmowej są ogromne, dlatego organizatorzy szukają oszczędności. Tak spektakularne wydarzenia, jak Koncerty Filmowe z projekcją oryginalnych kadrów, powoli przechodzą do lamusa.
Najważniejsze to sprzedać bilet?
Podobnie z projektami typu "coś tam symfonicznie", które są symfoniczne tylko z nazwy, bo w orkiestrze gra raptem kilkanaście osób. Mniej niż w niejednej orkiestrze kameralnej.
Konsument takich niuansów jednak nie wychwytuje. Kupi bilet, a potem będzie się świetnie bawił, bo chociaż nie jest to produkt, jakiego oczekiwał, to przecież chodzi głównie o zabawę.
Dziś, aby sprzedać koncert, często wystarczy dać przykuwającą uwagę grafikę i wymyślić przebojowy tytuł. Skoro karnawał, to coś związanego z Wiedniem i ze Straussem. To, kto wystąpi, w jakim składzie i w jakiej formie, niewiele osób ma potrzebę sprawdzać. Można oczywiście dopytać organizatora w mediach społecznościowych, jednak ci takich pytań z reguły nie lubią i usuwają komentarze, blokując dociekliwemu użytkownikowi możliwość dalszego komentowania.
Co za różnica, kto wystąpi, skoro i tak się nie znamy?
A soliści? Powiedzmy sobie szczerze - mało kto zna nazwiska topowych śpiewaków operowych i jest tak osłuchany, że odróżni dobrego od słabszego. Dlatego zapewnienie o tym, że wystąpią gwiazdy światowych scen jest informacją w pełni satysfakcjonującą.
Z drugiej strony, niemal każdy zawodowy muzyk występował na wielu zagranicznych scenach, więc może tak siebie bezkarnie nazywać, jeśli we własnym odczuciu jest gwiazdą. Niemniej warto zachować rozwagę, żeby chęć miłego spędzenia czasu nie skończyła się, jak w przypadku pewnego koncertu, do którego link podaję poniżej, wielkim rozczarowaniem i pustym portfelem.
Wielkie dzieła - wielki zawód
Dobre produkcje ofiarami podwójnych standardów
Rozczarowania nie udało się też uniknąć mojej znajomej, która tak się ucieszyła, że na afisz Opery Bałtyckiej wraca "Dziadek do orzechów", że niezwłocznie kupiła bilety. Tutaj akurat to ona wykazała się nieostrożnością, bo organizator formalności dopełnił i podaje klarowną informację, że wydarzenie odbędzie się nie w operze, a w Filharmonii Bałtyckiej i nie zatańczy Balet Opery Bałtyckiej, a Royal Lviv Ballet.
Takich dylematów nie mają natomiast sami Ukraińcy, którzy wykonają w Gdańsku i to kilkakrotnie nie tylko "Dziadka do orzechów", ale i "Jezioro łabędzie". Swoją drogą dość pokrętna to logika, że minister Ukrainy apeluje do Polaków o sabotowanie kultury rosyjskiej, a ukraińskich zespołów taki zakaz nie obowiązuje. Przeciwnie - dzięki solidarnemu blokowaniu kultury rosyjskiej przez polskich artystów, nasi sąsiedzi ze Wschodu, bo mowa też o Rosjanach czy Białorusinach, zasilających składy orkiestr bądź tańczących w baletach, stali się monopolistami, a - jak doskonale wiadomo - w okresie okołoświątecznym balety Czajkowskiego wyprzedają się wszędzie do ostatniego miejsca. No ale to już temat na osobny felieton...
Materiał archiwalny z 2017 r.
Balety Piotra Czajkowskiego cieszą się ogromną popularnością. Niestety, w ramach solidarności z walczącą Ukrainą dzieła rosyjskich twórców mogą wykonywać wyłącznie zespoły ukraińskie. Zobacz produkcję Opery Bałtyckiej, która miała premierę w 2017 r.
Nie kupuj kota w worku - czytaj dokładnie opisy koncertów
Reasumując, jakość nie jest dziś wartością, którą się ceni, a niektórzy organizatorzy imprez, mając tego świadomość, chętnie tną koszty, obniżając artystyczną poprzeczkę. Jeśli mamy poczucie, że i tak nie poznalibyśmy się na jakości, a oczekujemy show, nie ma potrzeby zaprzątać sobie głowy zbędnymi detalami.
Jeśli jednak zależy nam nie tylko na zabawie, ale i na wysokiej wartości artystycznej, warto zawsze dokładnie wczytywać się w opisy, filtrować wykonawców w internecie i dopytywać o szczegóły np. w mediach społecznościowych, gdzie większość organizatorów ma swoje strony (jeśli nie mają, powinna nam się w głowie zapalić czerwona lampka), aby się upewnić, że oferowany przez nich produkt jest tak wysokiej jakości, jakiej oczekujemy.
Quo vadis, kulturo wysoka?
Inna sprawa, że inwestowanie w projekty o wysokiej jakości przestaje być opłacalne. Czy ci organizatorzy, którzy do tej pory płacili ogromne pieniądze za oryginalne nuty, możliwość wyświetlania filmów, wystawianie baletu z muzyką na żywo, a nie z płyty czy angażowanie najwyższej klasy wykonawców, nadal będą chcieli tyle inwestować, skoro aby wyprzedać bilety, wystarczy dobry tytuł i marketingowa bajera?
Czy nie przyczyniamy się do dewaluacji sztuki, hibernując tak wartościowe projekty, jak "Dziadek do orzechów" Baletu Opery Bałtyckiej, dając jednocześnie monopol na balety rosyjskie zespołom ukraińskim?
Jeśli zaczniemy obniżać poprzeczkę, ruszy lawina, której skutkiem będzie nieodwracalna bessa. A wtedy nie będzie po co robić kultury wysokiej, bo nie będzie odbiorców, którzy docenią jej wartość. Może jednak warto spróbować zawrócić kijem tę rzekę, zanim będzie za późno?
Opinie wybrane
-
2024-01-15 08:39
To samo dzieje się też (2)
w innych dziedzinach. Sport na poziomie olimpijskim jest dla naszej widowni "nudny", ale imprezy będące sportowym odpowiednikiem disco polo zapełniają trybuny. Pomimo wysokich cen biletów. Więc tak, widownia chce "igrzysk" i to w tym gorszym znaczeniu.
- 70 3
-
2024-01-16 12:13
dlaczego gorszym?
dostępnym i zrozumiałym.
Wysiłek olimpijczyków walczących o setne sekundy nie jest medialny, poza tym, dzięki łańcuszkowi ludzi, którzy chcą na tym zarabiać, stał się dla przeciętnego zjadacza chleba mało dostępny.
No i nachalność wielu kreacji staje się odstręczająca. Boję się otworzyć lodówkę, bo oberwę tenisową piłką.
Sport należy uprawiać a nie oglądać (konsumować).
Z sztuką podobnie...- 1 0
-
2024-01-15 11:35
Pytanie tylko skąd to "jeszcze" w tytule.
Ludzie zawsze chcieli oglądać piłkę, a na weselach on dekad słychać disco-polo.
- 4 0
-
2024-01-15 07:34
Ciekawy tekst chociaż problematyka jest mi zupełnie obca. (2)
Może po prostu kultura wysoka (czy opera to naprawdę kultura wysoka?) po prostu cieszy cię coraz mniejszym zainteresowaniem a bywa tylko dekoracja lajfstajlu. Pochwalić się że się było.
A w glebi może to po prostu zmiana estetyczna? Klasyki słucha w moim otoczeniu mało osób aczkolwiek sporo osób słucha muzyki z zakresu experimental/contemporary classic. A to wcale nie są klimaty muzyki miłej łatwej i przystępnej.- 37 12
-
2024-01-16 12:16
kultura wysoka jest sztucznym terminem
Sztukę się uprawia na dowolnym poziomie, w zależności od potrzeb odbiorców.
Zawsze miała ona na celu podkreślenie emocji.
Potrzeby można kształtować.
Obecnie głównym odbiorcą jest sponsor/donator, który kupuje "wykon" planu "na niwie kultury" a publiczność jest w głębokim poważaniu.- 0 0
-
2024-01-15 11:29
zależy jaka opera
swoją drogą nie myl oper z operetkami.
- 5 1
-
2024-01-15 07:24
Sylwester w tv pokazał co się sprzedaje. (1)
Mimo wielu znanych nazwisk, każdy artysta nie śpiewał swojego repertuaru tylko "pewniaki". Co doprowadziło do tego, że wielu z nich mimo dobrego warsztatu wypadło po prostu blado.
- 60 1
-
2024-01-15 10:29
To na koncercie sylwestrowym w TV byli jacyś artyści?!
- 5 1
-
2024-01-15 07:38
(3)
I pisze to pani, która zachwycała się Tre Voci:))))
- 22 1
-
2024-01-15 20:54
niestety nie tylko...
Zachwycała się też orkiestrą księżniczek...
- 1 0
-
2024-01-15 19:44
Raczej jakoś, nie jakość a w ogóle to psiakość...
Zachwycała się też orkiestrą księżniczek!
Jakoś, nie jakość - ot co!!!
A koniec końców psiakość...
Co oznacza ni mniej ni więcej tyle, że krytyka muzyczna zeszła już zupełnie na psy...
Czy ktoś jeszcze pamięta recenzje ś.p. Wandy Obniskiej???- 1 0
Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.