- 1 Tatuaż. Wskaźnik bogactwa społeczeństwa (643 opinie)
- 2 Pokaż mi swoją tapetę na telefonie (19 opinii)
- 3 Beetlejuice 2: nie tak to miało wyglądać (25 opinii)
- 4 Trwają zdjęcia do filmu na Hipodromie (4 opinie)
- 5 Jedni wychodzili z sali, inni ruszali pod scenę (41 opinii)
- 6 Kiedyś nie docenialiśmy, dziś tęsknimy (101 opinii)
Mistrz Ambrose oczarował Sopot Jazz Festival
Sopot Jazz Festival ma sprawdzoną formułę, którą powtarza i rozwija od pięciu lat. Pod okiem Adama Pierończyka impreza rozkwitła i odznaczyła się wyraźnie na jazzowej mapie Trójmiasta. Co ważne - prócz sięgania po znane nazwiska ze światowej sceny - Pierończyk sięga też po młodych krajan. W tym roku prapremierowy koncert zagrał zespół Nikoli Kołodziejczyka.
Cztery dni. Pierwszy - akustyczny i kameralny w byłym kinie, obecnie Sali Kameralnej Teatru Wybrzeże. Drugi - klubowy, w ścisku i zgiełku Spatifu. Dwa ostatnie - "gwiazdorskie", do niedawna organizowane w Zatoce Sztuki, a w tym roku w Hotelu Sheraton.
Przeniesienie z Zatoki Sztuki to prawdopodobnie efekt konfliktu właścicieli obiektu z władzami miasta - głównym mecenasem festiwalu. Impreza przez to nieco zmieniła charakter. Klubowo-kawiarnianą atmosferę Zatoki zastąpiła wytworna, dystyngowana aura pięciogwiazdkowego hotelu. Zyskał jednak na tym komfort słuchaczy, bo Sala Kryształowa w Zatoce Sztuki pozostawiała wiele do życzenia pod względem wygody. Pod tym względem Sala Konferencyjna w Sheratonie jest niemal idealna (scena mogłaby być ciut wyższa).
Prawdopodobnie najważniejszym koncertem mijającego festiwalu był występ kwartetu Ambrose Akinmusire. Ten czarnoskóry trębacz to jeden z najmocniejszych kandydatów na super-gwiazdę światowego jazzu. W Sopocie potwierdził swe aspiracje. Cały kwartet zresztą grał jak natchniony. Jakby każda nuta miała być ostatnią w ich życiu. Niezwykłe umiejętności pokazał też perkusista zespołu Justin Brown, który popisywał się skomplikowanymi polirytmiami. To był w zasadzie doskonały koncert. Jedno jest pewne - Ambrose Akinmusire to artysta, którego koncertów przegapiać nie wypada.
Ważnym wydarzeniem były także odwiedziny Daniela Humaira szwajcarskiego perkusisty, uważanego za jednego z najważniejszych europejskich przedstawicieli jazzowej awangardy. Genewczyk zaprezentował niezwykły zespół składający się z wirtuoza saksofonu sopranowego Emile Parisiena, akordeonisty Vincenta Peiraniego i kontrabasisty Bruno Chevillona. Dominujące dźwięki akordeonu i saksofonu sopranowego przywodziły na myśl to paryskie uliczki Montmartre'u (nota bene Humair jest cenionym malarzem), to hipnotyczne i duszne klimaty bliskowschodnie. Peirani i Parisien potrafili stworzyć razem niezwykle gęsty, psychodeliczny klimat wywołujący ciarki na plecach.
Adam Pierończyk jako dyrektor festiwalu nie ogranicza się do zapraszania sprawdzonych nazwisk. Lubi eksperymentować, stawiać na nowości. W zeszłym roku na przykład specjalny program przygotowała na sopocki festiwal Aleksandra Tomaszewska. W tym roku organizatorzy na prapremierę umówili się z Nikolą Kołodziejczykiem i jego orkiestrą baroku progresywnego. Kilkunastoosobowy skład zwerbowany z młodych poszukujących muzyków zachwycił publiczność zasiadającą w Sali Kameralnej Teatru Wybrzeże.
Grali cicho, bez żadnego nagłośnienia, grali bez przerwy - jedną ponadgodzinną suitę - a publiczność słuchała uważnie każdego dźwięku, by później wywołać zaskoczonych muzyków na bis! Ta orkiestra to rzecz absolutnie niebywała, skonstruowana bez muzyków "na etacie", a na zasadzie oddolnej inicjatywy, wymyślona przez genialny umysł laureata Fryderyka - Nikoli Kołodziejczyka.
Znakiem rozpoznawczym Sopot Jazz Festival jest wirtuozeria - mistrzowskie opanowanie instrumentów, niemal klasyczne wykształcenie (choć bywają wyjątki, bo Jasper van't Hof nie był nigdy w szkole muzycznej). Zwłaszcza słychać to w dwóch ostatnich dniach. Koncerty w Sheratonie (wcześniej w Zatoce Sztuki) to mainstream w czystej postaci - choć co ciekawe w przeróżnych składach instrumentalnych.
Jak chwalił się sam Adam Pierończyk - o ile typowy skład jazzowy to kwartet: instrument dęty - fortepian - kontrabas - perkusja, to Sopot Jazz Festival w ogóle nie jest typowy. I faktycznie - na imprezie słyszeliśmy duet fortepian-saksofon (van't Tiel - Lakatos), trio gitara-kontrabas-klarnet basowy (Chambertones Trio) czy trio wiolonczela-pianino-wokal (Rejsinger-Fraanje-Sylla). Ten ostatni skład to pewien powrót do twórczości inspirowanej "muzyką świata", która była mocno obecna na pierwszej edycji festiwalu. Bardzo oryginalnie też zaprezentowało się trio harfa-kontrabas-saksofon altowy prowadzone przez Kathrin Pechlof.
Zwycięskiego składu się nie zmienia, dlatego Adam Pierończyk z pewnością będzie kontynuował sprawdzoną formułę Sopot Jazz Festival. Program imprezy dobrany jest ze smakiem i znawstwem, a organizacja - pierwszorzędna. Jedno, co można by poprawić (czytaj: skrócić), to czas trwania koncertów w dwóch ostatnich dniach. Trzy ponadgodzinne koncerty pod rząd to nieco zbyt dużo dla przeciętnego słuchacza. Podczas występu "gwiazdy wieczoru" zmęczone ucho nie jest w stanie już cieszyć się dźwiękami.
Opinie (3) 8 zablokowanych
-
2015-10-11 22:49
Rada Borysa K. na koncu jak zwykle bezcenna..
Za to po 2 min. Twoich wypocin z YouTuba juz robi sie slabo, wiec nie chrzan..- 2 0
-
2015-10-12 19:22
(1)
Na koncerty chodzi się też dla atmosfery, a tej w Sheratonie nie ma, dla tego było trudno wysiedzieć na gwiazdach festiwalu, chyba lepiej było zrobić to w sali opery leśnej.
- 2 0
-
2015-10-13 20:37
atmosfera
zgadzam sie. Atmosfera podczas takich wydarzeń jest niezwykle ważna, a tej w Zatoce nie brakuje!
- 1 0
Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.