Rozmowa z Krzysztofem Koziorowiczem, trener
Lotosu VBW Climy Gdynia
- Do Valenciennes jedziecie po zwycięstwo, czy tylko po to, by toczyć wyrównany bój?
- Trudno jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. W grupie B Euroligi naszymi rywalami są zespoły mające w składach bardzo doświadczone zawodniczki, które rozegrały wiele meczów w Eurolidze. Lotos dysponuje trzema, czterema takimi koszykarkami. Pozostałe to młodzież. Gramy falami. Są momenty dobrej, a nawet bardzo dobrej gry, są i chwile słabości. Na pewno jedziemy się bić.
- Po meczu z Casares nie było was w Gdyni. Czy Mecz Gwiazd oraz spotkanie ligowe z Wołominem mocno skomplikowały wasze plany treningowe?
- Przeszkodziła nam sama podróż, bo ubyło nam kilka treningów. Jednak wiemy, że takie show jak w Rzeszowie jest nieodzowne. To część akcji promocyjnej, udział w której jest naszym obowiązkiem. Musimy się do tego przyzwyczaić.
- Wyniki spotkań w Rzeszowie i Wołominie mogą mieć wpływ na waszą dyspozycję we Francji?
- Nigdy tego nie porównuję. To dwie różne sprawy, a poza tym mecze w Eurolidze wyzwalają dodatkową motywację. Nie da się jednak ukryć, że tą podróżą jesteśmy zmęczeni.
- Przypomina pan sobie mecz finałowy turnieju Final Four w Lievin sprzed półtora roku?- Trudno byłoby zapomnieć. W USVO znakomicie grała Ann Wauters, która i dzisiaj jest wiodącą postacią tego zespołu. Jednak przed nikim nie mamy zamiaru schylać głowy.
- Szowinistyczna publika, stronniczy sędziowie - to przez nich przegraliście mecz o klubowe mistrzostwo Europy. Nie obawia się pan powtórki?
- Wiadomo, że we Francji nie gra się łatwo. O tym wiele zespołów przekonało się już wiele razy. Do teamtu sędziowania w tamtym spotkaniu nie chcę wracać. Jak się okazało, na tamtej porażce świat się nie skończył.