13 lat temu doszło do największej w dziejach polskiej żeglugi handlowej katastrofy - zatonięcia promu "Heweliusz". Pamięć ofiar uczczono mszą w Gdyni. To nie tylko największa tragedia, ale także najdłuższa i bezprecedensowa w powojennej Polsce walka wdów po marynarzach o odszkodowanie.
13 lat temu 14 stycznia na Bałtyku zatonął płynący do Szwecji prom Jan Heweliusz. Zginęło wówczas 55 osób.
-
Na promie znajdowało się 28 TIR-ów, 10 wagonów kolejowych, 64 osoby - pasażerowie i załoga. Z katastrofy uratowało się 9 osób - wspominał w Radiu Gdańsk ks.
Rafał Nowicki, duszpasterz ludzi morza z Gdańska.
Postępowanie w sprawie katastrofy prowadziły przez kilka lat Izby Morskie w Szczecinie i Gdyni. Początkowo winą obarczono kapitana, potem jednak oczyszczono go z zarzutów, ale zastrzeżono, że popełnione zostały błędy w nawigacji.
-
Ten statek został źle zbudowany i był źle remontowany - powiedział Radiu Gdańsk
Marek Błuś, dziennikarz, który od lat zajmuje się sprawą katastrofy promu. -
Różne urządzenia mechaniczne nie działały. Sprawa trafiła w końcu do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu, który w ubiegłym roku uznał, że Polska naruszyła prawo do rzetelnego procesu w sprawie zatonięcia promu Jan Heweliusz i nakazał państwu wypłacenie odszkodowań wdowom po marynarzach.