Sopot upamiętni związanego z miastem przez lata księdza Jana Kaczkowskiego. Jego imię nosić będzie skwer przy ul. Armii Krajowej 76-82. Tak zadecydowali, podczas ostatniej sesji, sopoccy radni.
Choć ksiądz Jan Kaczkowski dał się poznać jako jeden z największych polskich społeczników ostatnich lat, kierując hospicjum w Pucku, to był on też bardzo silnie związany z Sopotem. Tu się wychował, tu dorastał, tu także, w 2016 r. - po przegranej walce z chorobą - spoczął na cmentarzu komunalnym.
Był postacią szanowaną praktycznie przez wszystkich - zarówno ludzi religijnych, jak i tych posiadających inne przekonania. Trudno się więc dziwić, że mieszkańcy i radni Sopotu postanowili go uhonorować. Już wcześniej odsłonięto poświęconą mu pamiątkową tablicę, teraz zaś przyszedł czas na nadanie jednemu z placów jego imienia.
Chodzi o teren znajdujący się przy ul. Armii Krajowej 76-82, tuż obok prowadzonego przez Spółdzielnię Socjalną Kooperacja Domu Gościnnego. To nie bez znaczenia, bo działalność spółdzielni jest bliska wartościom wyznawanym przez ks. Kaczkowskiego - zatrudnia ona osoby niepełnosprawne, a zajmuje się pomocą osobom wykluczonym.
2
- Myślę, że w tych burzliwych czasach, kiedy kościół nie dla wszystkich jest autorytetem, Jan rzeczywiście tym autorytetem był, tak samo jak był wzorem prawdziwego księdza. Dlatego właśnie to miejsce na upamiętnienie. To miejsce żywe, gdzie jest plac zabaw, boisko, gdzie pracują osoby z niepełnosprawnościami. To miejsce w symboliczny sposób oddaje charakter i pracę Jana, jego pełne poświęcenie dla drugiego człowieka - mówił podczas sesji Rady Miasta Jacek Karnowski, prezydent Sopotu.
Nie tylko słowa, przede wszystkim czyny
Ks. Kaczkowski urodził się w 1977 r. Jego droga do kapłaństwa rozpoczęła się w Gdańskim Seminarium Duchownym, które ukończył w 2002 r. W 2007 r. został doktorem nauk teologicznych (doktorat obronił na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie), specjalizował się w dziedzinie bioetyki.
Duchowny nie poprzestał jednak wyłącznie na teoretycznym zgłębianiu dylematów moralnych, związanych z intensywnym rozwojem medycyny. Był przede wszystkim praktykiem, który nad karierę naukową przedłożył pomoc nieuleczalnie chorym osobom. Sam zresztą od urodzenia cierpiał na lewostronny niedowład ciała, miał także poważną wadę wzroku. Problemy zdrowotne nie przeszkodziły mu jednak w poświęceniu, któremu nie sprostałoby wielu całkowicie zdrowych ludzi.
Twórca puckiego hospicjum
Już w 2004 r. był jednym z głównych założycieli Puckiego Hospicjum Domowego. Kiedy placówka okrzepła, rozpoczął starania na rzecz powstania hospicjum stacjonarnego, których efektem jest otwarte w 2009 r. Puckie Hospicjum pw. św. Ojca Pio. Ks. Kaczkowski został pierwszym dyrektorem ośrodka i pozostawał nim aż do śmierci.
Kierowane przez ks. Kaczkowskiego hospicjum niosło pomoc wszystkim pacjentom, bez najmniejszego względu na ich poglądy religijne. Każdy podopieczny mógł liczyć na profesjonalną opiekę i otuchę w ostatnich chwilach życia. Nic dziwnego, że ks. Kaczkowski cieszył się powszechnym szacunkiem, zarówno ze strony wierzących, jak i niewierzących. On sam zresztą pisał: "nie trzeba być katolikiem, by być dobrym człowiekiem".
Cztery lata walki z nowotworem
W 2012 r. u ks. Kaczkowskiego zdiagnozowano glejaka w IV stadium. Nowotwór na tym etapie rozwoju to praktycznie wyrok śmierci. Duchowny nie zaprzestał jednak swojej misji i nadal kierował hospicjum. Niemal do ostatnich chwil.
Podziw budziła nie tylko heroiczna postawa księdza, ale i pogoda ducha oraz dystans, z jakimi odnosił się do coraz gorszych wyników badań i stanu swojego zdrowia. Nie stronił od ludzi, zawsze chętnie spotykał się z różnymi rozmówcami i nie unikał pytań na temat swojej choroby. Potrafił zarówno nadal kierować puckim hospicjum, jak również żartować i cieszyć się życiem, na ile było to możliwe.
Tłumy żegnały księdza Kaczkowskiego. Film z 2016 roku