• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Gdynia: Uratowali dryfujących na deskach windsurferów

Rafał Borowski
19 lipca 2017 (artykuł sprzed 7 lat) 
Gdyńscy policjanci patrolują na pokładzie widocznej na zdjęciu motorówki plaże na odcinku od Orłowa aż po Mechelinki. Gdyńscy policjanci patrolują na pokładzie widocznej na zdjęciu motorówki plaże na odcinku od Orłowa aż po Mechelinki.

Policjanci uratowali dwójkę turystów - 51-letniego mieszkańca Rzeszowa i jego 11-letnią córkę - którzy przez ok. godzinę dryfowali na deskach windsurfingowych na wodach Zatoki Gdańskiej. Rozbitkowie znajdowali się dwie mile od brzegu, na wysokości Rewy. Na szczęście feralna wyprawa nie odbiła się na ich zdrowiu.



Uprawiasz sporty wodne?

Gdyńscy policjanci patrolowali na pokładzie łodzi motorowej wody Zatoki Gdańskiej. Na wysokości Babich Dołów podpłynęła do nich żaglówka, której załoga przekazała niepokojącą informację.

- Żeglarz zaalarmował policjantów, że na wysokości Rewy, dwie mile od brzegu, dostrzegł dwoje windsurferów. Z jego odczuć wynikało, że mogą oni potrzebować pomocy - informuje podkom. Krzysztof Kuśmierczyk, rzecznik prasowy Komendy Miejskiej Policji w Gdyni.
Po dotarciu we wskazany rejon mundurowi bez problemu dostrzegli dwoje ludzi, którzy pasowali do wspomnianego opisu. Już na pierwszy rzut oka było widać, że nie są w stanie samodzielnie powrócić na brzeg. Co więcej, na Bałtyku były wówczas silne fale, piętrzone przez porywisty wiatr.

- Policjanci zobaczyli dryfujące dwie deski windsurfingowe ze złożonymi żaglami, których kurczowo trzymało się dwoje ludzi. Jak się później okazało, byli to 51-letni mieszkaniec Rzeszowa oraz jego 11-letnia córka. Nasi funkcjonariusze natychmiast zabrali ich na pokład oraz odholowali na brzeg ich deski, które pochodziły z jednej z wypożyczalni - kontynuuje podkom. Kuśmierczyk.
Rozbitkowie dryfowali w Bałtyku przez ok. godzinę. Na szczęście ich niefortunna wyprawa nie odbiła się na ich zdrowiu i nie było potrzeby przetransportowania ich do szpitala.

Miejsca

Opinie (123) ponad 10 zablokowanych

  • Przecież nie wolno dryfować na desce.

    • 1 0

  • Wiadomo, Rzeszow

    • 2 0

  • Słaby żużel, słabi turyści :D

    • 1 0

  • więcej szczęścia niż rozumu...

    • 2 0

  • (2)

    Po pierwsze do Redaktora to bym dał spokój z tym "Bałtykiem". Zatoka to nie Bałtyk i między innymi właśnie dlatego też poluzować majty powinni wszyscy odsądzający od czci i wiary tych serferów, a przede wszystkim "nieodpowiedzialnego" ojca. Ot, taki sport i ryzyko, jednak na Zatoce - wodzie ograniczonej otoczonej lądem, sporym ruchem, temperaturą wody ~20st, w piankach i kamizelkach oraz z niezatapialnymi deskami na które można się wdrapać, taka przygoda to niewiele więcej niż zgubienie się w lesie na grzybach. Owszem jakby to rzeczywiście było na Bałtyku i przy wietrze odlądowym to można by było sobie trochę pogrzmieć, ale nie było.
    Żeglarzom też poluzujcie, pewnie jakby mogli to by podjęli z wody. Może to była mała łódka regatowa na 1-2 osoby, albo po prostu motorówka była w zasięgu wzroku, a motorówka, szczególnie "oficjalna " to lepszy ratunek choćby dlatego, że szybszy i ma większe możliwości w ratowaniu sprzętu.

    Więc dajcie spokój i sami idźcie na wodę.

    • 15 3

    • Wreszcie głos rozsądku.

      • 1 1

    • Nie tak dawno dwóch takich luzaków jak Ty wypłynęło katamaranem bez kapoków i w ortalionkach

      • 0 0

  • Debilizm

    A gdzie miał telefon w pokrowcu wodoodpornym , koszt takiej zabawki to 20-100 PLN a ratuje życie, wkładam pod piankę i śmigam a jak coś się dzieje to dzwonie. W telefonie zawsze można zainstalować aplikacje ratunkowa i jest bezpiecznie. Głupota głupota ale cóż jak ktoś głupi to głupi umrze ...

    • 5 0

  • teraz powinni zapłacić za akcję ratunkową

    • 2 1

  • Niestety częsty przypadek,. Kupia sobie deskę, motorówkę itp ale nie mają pojęcia jak tego używać.

    • 2 0

  • Wiatr

    Gdy powiało raz od Helu , żagle zdarła moc nadludzka , patrzę ,, w koje mi przywiało,, gołą babę z Pucka !!

    • 7 1

  • Dawno temu w PRL.... (3)

    ...........żeby wsiąść do kajaka, na rower wodny lub na najmniejszą łódkę trzeba było mieć KARTĘ PŁYWACKĄ. Koszt egzaminu to na dzisiejsze pieniądze około 30 zł.
    Egzamin: skok do wody na główkę z wys o,5 metra, przepłynięcie 10 metrów pod wodą, przepłynięcie 200 metrów dowolnym stylem - w tym 50 metrów stylem grzbietowym .
    Karta pozwalała też pływać żaglówką ( do 5m kwadratowych żagla). Ale desek z żaglem to wtedy jeszcze nie było.

    • 4 0

    • panie JUGO ja też pamiętam czasy minione.

      Żaglówka do 5m- to była tylko jedna drewniana MAK. Na większe trzeba było mieć uprawnienia sternika jachtowego.

      • 1 0

    • A Maczek był drewniany

      • 1 0

    • morze to nie basen

      • 0 0

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Najczęściej czytane