• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Lata 90. Złote czasy darmowych rozmów telefonicznych

Michał Sielski
11 grudnia 2021 (artykuł sprzed 2 lat) 
Na starych Nokiach można było nie tylko pograć w węża, ale też wykorzystać je do darmowych rozmów z... budek telefonicznych. Na starych Nokiach można było nie tylko pograć w węża, ale też wykorzystać je do darmowych rozmów z... budek telefonicznych.

Kontynuujemy cykl o drobnych cwaniaczkach z przełomu wieków. W zeszłym tygodniu pisaliśmy o kombinatorach, którzy jeździli komunikacją bez biletów, a dziś przypomnimy dla wielu nieznane metody "darmowych" rozmów z "komórek" i budek telefonicznych. Sposobów było kilka, w tym jeden wyjątkowo wyrafinowany. Za tydzień napiszemy o "koceniu" i darmowych śniadaniach.



Pamiętasz lata 90.?

Przypomnijmy, że w tym cyklu nie opisujemy wielkich afer i kradzieży, jakich szczególnie w latach 90. XX wieku nie brakowało. Skupiamy się na codzienności przełomu wieków i tym, jak radzili sobie z nią ci, którzy lubili "zakombinować".

Telefon? Dobro luksusowe



Dziś telefon komórkowy mają już czasem dzieci, które jeszcze nie umieją pisać. Najmłodszym służy jako zabawka albo zajęcie, które pozwala rodzicom na chwilę oddechu od zajmowania się swoimi maluchami. Dobrze to czy źle - nie będziemy tu rozstrzygać, ale fakty są takie, że jeszcze 20 lat temu komórka była dobrem wręcz luksusowym.

Posiadali ją nieliczni, zwłaszcza na początku, bo opłaty były spore. Za sam abonament w sieci Era płaciło się ok. 60 zł. I nie było w nim, jak teraz, godzin rozmów, darmowych SMS-ów itd. Za każdą rozpoczętą minutę rozmowy liczono dodatkowo ok. 2 zł, a za SMS kilkanaście groszy. Tymczasem pracownik sklepu zarabiał 800-1200 zł miesięcznie, więc trudno się dziwić, że telefony nie były powszechne.

Ile informacji zdążysz wymienić w 5 sekund?



Gdy jednak zaczęły tanieć, stały się bajerem pożądanym przede wszystkim przez młodzież. Klienci sieci komórkowych skarżyli się jednak na częste pomyłki, za które muszą płacić, bo dodzwaniają się gdzie indziej, niż chcieli - gdy np. włączył się faks czy automatyczna sekretarka (to taka poczta głosowa na stacjonarnym telefonie). Wprowadzono więc tzw. pięciosekundówki. Naliczanie opłat za rozmowy było nadal minutowe, ale jeśli połączenie zakończyło się w ciągu 5 sekund, było ono darmowe.

Okazało się szybko, że w ciągu 5 sekund można dowiedzieć się wszystkiego.

Rozmowa pierwsza:
- Gdzie jesteś?
- Na działce z rodzicami.

Odłożenie słuchawki.

Od razu rozmowa druga:
- Kiedy wrócisz?
- Przyjdź za godzinę.

Odłożenie słuchawki.

I życie towarzyskie kwitło bez przeszkód.

Trzeba było jednak uważać, bo pięciosekundówki szybko stały się obciachem. Gdy znajomy odbierał słowami "Mów normalnie", bo np. był z dziewczyną w restauracji, trzeba było się pogodzić z tym, że rachunek będzie wyższy, i można było spokojnie porozmawiać. Oczywiście jakieś 55-57 sekund, by nie zaczęła się druga minuta.

Czytaj także: Podwórkowe powiedzonka z młodości

Zmierzch pięciosekundówek zbiegł się z obniżeniem opłat wynikającym z rosnącej konkurencji i naliczaniem sekundowym, więc długo po nich nie płakano.

Automaty połykające karty



Obok niektórych aparatów telefonicznych można było od razu kupić karty. Obok niektórych aparatów telefonicznych można było od razu kupić karty.
Wcześniej plagą były budki telefoniczne "połykające" karty telefoniczne. Awarie urządzeń zdarzały się wprawdzie rzadko, ale praktycznie wszędzie działały grupki, które prześcigały się w wymyślnym zapychaniu otworu, którym karta miała wylecieć po zakończonej rozmowie.

Najpopularniejsze były karty na 50 impulsów (1 impuls to 3 minuty rozmowy lokalnej), ale zdarzały się też "setki", więc można było się mocno wkurzyć, gdy ktoś przeprowadzał pierwszą rozmowę i karta nie chciała wypaść.

Aparaty były blokowane kijkami, gumami do żucia, a także samymi kartami, które można było wygiąć tak, by inne wpadały do niej jak do koszyczka. A po odejściu zdenerwowanego delikwenta użyć wcześniej wykonanego kijka z haczykiem, wszystko odblokować i zwinąć cudze karty.

Gdy karta była połykana, a przy klatce bloku nieopodal stało kilka osób, można było już śmiało wytypować, kto jeszcze tego samego dnia będzie z niej dzwonił. Gdy jednak oszukany nie odpuszczał i dzwonił pod 997, młodzieńcy spod klatki robili maślane oczy, bo przecież "oni tylko stoją i nic podejrzanego nie widzieli".

Młody elektronik dzwoni za darmo



To były sposoby proste i bezczelne. Znacznie bardziej wyrafinowane oszustwo wymagało nieco większej wiedzy i sprzętu przy równie wysokim poziomie bezczelności. Dysponując odpowiednim telefonem komórkowym, można było dzwonić z niektórych budek telefonicznych za darmo. Bez ograniczeń: po całym świecie, przez długi czas.

Wystarczyło mieć urządzenie, które wydaje dźwięki DTMF - do odsłuchiwania automatycznej sekretarki. Działało tak kilka modeli popularnej Nokii, więc nie było to niedostępne czy specjalistyczne urządzenie, a sprzedawana każdemu chętnemu "komórka".

Nieliczni wpadli na gorącym uczynku, a niektórzy regularnie sprzedawali na rynkach "nowe sprzęty ze sklepowych wyprzedaży"...
Wtedy trzeba było wybrać budkę - najlepiej na uboczu albo w porze, gdy nie będzie się tam kręcić zbyt wiele osób. Warto dodać, że był to czas, gdy z budek korzystano już rzadko, więc nie było to takie trudne.

Korzystając więc z tego, że niewiele osób się nimi interesowało, wystarczyło zadzwonić z komórki na numer budki, który zazwyczaj był wypisany przy jej wyświetlaczu. Po usłyszeniu sygnału trzeba się było rozłączyć na komórce i podnieść słuchawkę w budce. Gdy zrobiło się to bez zbędnej zwłoki, na wyświetlaczu pojawiała się informacja "rozmowa przychodząca", choć sygnał był wolny. Był to błąd w oprogramowaniu urządzenia firmy Urmet. Telefon miał wtedy zablokowaną klawiaturę, ale w systemie pojawiała się rozmowa przychodząca.

I wtedy właśnie przydawała się komórka z tonowym wybieraniem cyfr. Przystawiało się ją do słuchawki i w ten sposób wybierało dowolny numer. Połączenie zostawało nawiązywane przez centralę, której system też nie wiedział, że działa to w drugą stronę. I można było za darmo dzwonić, gdzie się tylko chciało.

Dopóki nie było to zbyt popularne, nic wielkiego się nie działo. Problem pojawił się wraz z coraz częstszym wykorzystywaniem tego sposobu do... zarabiania.

W owym czasie popularne były bowiem usługi, z których skorzystać można było, dzwoniąc pod numery zaczynające się od 0-700. Za połączenie z nimi płaciło się od kilku do kilkunastu złotych i można było posłuchać stękającej do słuchawki pani albo po odpowiednim czasie otrzymać nagrodę gwarantowaną. Był to sprzęt sportowy, płyty CD, małe sprzęty RTV, a nawet garnki i patelnie.

Mający dużo czasu studenci i uczniowie szkół średnich wystawali więc pod budkami coraz częściej przez całe wieczory, więc gdy proceder się nasilił, szybko załatano dziury programistyczne na centralach i wszystko się skończyło. Nieliczni wpadli na gorącym uczynku, a niektórzy regularnie sprzedawali na rynkach "nowe sprzęty ze sklepowych wyprzedaży"...

Opinie (259) 9 zablokowanych

  • (1)

    Darmowe 5 sekund było tylko w Era , naliczanie pierwsza minuta i co 30 sekund. Kupiłem pierwszy abonament właśnie u tego operatora za 700 zł, była to cena za kartę bez żadnych gratisowych minut. Kilka dni później wystartował plus z ofertą 601 minut za darmo i od razu żałowałem W plusie nie było darmowych pięciu sekund , ale za naliczanie od początku było co 30 sekund. Dopiero po dwóch trzech latach zrobili pierwsze darmowe minuty w abonamencie jednak było to w najtańszym chyba 15 a w najdroższym 45 minut. Dodam, że po starcie ery w centrum Gdyni zasięg był bardzo słaby w przeciwieństwie do plusa, ale szybko to się zmieniło i zasięg w całym trójmieście był poprawny. Centertel IDea był ogólnie tańszy i miał dwie bardziej przejrzyste taryfy , działał na wyższej częstotliwości , teraz to norma tylko w miastach i przy głównych drogach w kraju. Do Warszawy praktycznie pokrycie było przez cała trasę , natomiast do Szczecina zasięg urywał się za Koszalinem by pojawić się po około 20 km. Człowiek często szukał zasięgu , obecnie wydaje się to niemożliwe :)

    • 14 4

    • Kupowałem w Plusie w CH Klif, w 1998r. Ericsson GA 628, numer mam do dziś.

      Wybrałem Plus z naliczaniem co pół minuty, bo Era w tym czasie naliczała dopiero od drugiej minuty połówki. Abonament czterdzieści kilka złotych, oczywiście bez jakichkolwiek minut w abonamencie. Minuta połączenia kosztowała około 4zł. Przy wyższym abonamencie za 80zł minuty były tańsze, ale też powyżej 3 zł. Telefon kosztował chyba 400zł. Aktywacja po dwóch dniach. Czekałem kiedy zasięg się pojawi :).

      • 2 0

  • Co za idi*ta układa te ankiety. Doskonale pamiętam lata 90, nie były to najlepsze czasy, byłem wtedy młody. I co? Z dudy ankieta

    • 9 8

  • kiepskie czasy to byly...

    • 6 7

  • Opinia wyróżniona

    Brak w artykule jednego tematu (3)

    Był okres w którym era czy idea dawały darmowe minuty za długie połączenia przychodzące. Chyba 2 minuty za każde 10 minut przychodzącej. Ile wtedy pojawiło się ogłoszeń z super okazjami... Tani tv lub auto, super oferty pracy itd... Człowiek dzwonił i słuchał ogólników bez sensu, nim pokumal, że coś nie gra i nabija cwaniakowi minuty...

    • 79 2

    • Słabo przygotowany (1)

      Artykuł

      • 12 6

      • wielka Nokia... tak okrzyknięta przez 3 RP za firma cud innowacji...i "znafców" 3 RP... ileż to człowiek musiał bzdur sie nasłuc

        a to zwykły "offset" USArmy i ich technologia za zakup F16... żadne osiągnięcie Finów...

        • 1 4

    • To była Era

      a dokładniej tak tak, rano przed szkołą przechodziłem koło srebrnej budki, kombinacją klawiszy A B i C odblokowywałem dialer i moją 5110 wybierałem swój numer miej więcej w taki sposób jak opisuje autor. Słuchawka na budkę, telefon do kieszeni i kilka, kilkanaście darmowych minut wychodzących miałem... Sposobów było więcej, było ciekawie...

      • 1 2

  • Pamiętam pięciosekundówki. Jak się skończyły, to była wielka bieda, bo minuta rozmowy kosztowała 2zł, liczone od każdej rozpoczętej. Dzwoniąc do kogoś kilka razy, gdy ta osoba miała wyłączony telefon, narażało się na koszty rzędu 8-10zł, co wtedy było całkiem dużą kwotą. Pamiętam, jak nauczyłem się mówić kilka razy szybciej, aby zmieścić się w minucie; brało się kilka głębokich wdechów i dzwoniło, odpalając stoper w zegarku elektronicznym. A potem to już tylko "ta - ta ta ta ta ta ta ta" w tempie karabinu maszynowego i rozłączenie - uff, zdążyłem, rozmowa trwała 58 sekund.

    • 10 0

  • (3)

    Pamiętam ten numer z dzwonieniem za darmo z budki, tylko zamiast przykładania komórki przykładało się słuchawkę z aparatu obok (kiedyś np przy pocztach wisiały dwa obok siebie). Kolega namiętnie wydzwaniał na jakąś sekslinię, a jak kilka razy rozmaiwałem z rodziną za granicą. Szalone czasy.

    • 13 2

    • Na Morenie? (2)

      Na A?

      • 1 2

      • Tak - skąd wiesz,? A na sekslinii pracowała wtedy twoja stara. (1)

        Zaczynała w ten sposób: "teraz wyciągam z lodówki najgrubszego ogóra"

        • 4 5

        • Bo też wydzwanialem z tych budek przy poczcie na A

          • 1 1

  • (1)

    I jeszcze ten SposóbPisaniaSMSówAbyZaoszczędzićUsuwającSpacje.... A właściwie - SposPisaniaSmsAbyZaoszczUsuwSpac.
    DodajmyZeWiekszTelefonowNieMialaPolsLitWiecNieByloRoznMieRobieniemLaskiARobieniemLaski

    • 25 3

    • I bez używania polskich znaków. One też zmniejszały ilość znaków. Dopuszczalne było 160.

      • 9 0

  • Mój kolega ze studiów codziennie wieczorem godzinami "rozmawiał" ze swoją dziewczyną zostawioną na drugim końcu Polski...

    ...korzystając z 5 sekundówek. Byłem kiedyś świadkiem fragmentu takiej rozmowy - połączenie, trzy sekundy, rozłączenie, wybranie numeru połączenie, trzy sekundy, rozłączenie... i tak w kółko - po 1-2-3h dziennie.
    Dziś wydaje się to pewnie bezsensowne ale zanim napiszecie "głupota", "strata czasu itp" pamiętajcie że "wtopa" czyli rozpoczęta minuta kosztowała wtedy krocie 2,5-3,5zł (czyli na dzisiejsze jakieś... 10-15zł)

    • 15 1

  • Moja pierwsza komórka to Nokia 6210 na kartę w sieci Idea. (3)

    Gdy zacząłem korzystać z niej to 1 minuta połączenia kosztowała 1,80 zł. Naliczanie było minutowe.
    SMS kosztował 20 groszy. Używałem ją osiem lat.

    • 14 3

    • Gdy ja kupowałem to była motorolla troche mniejsza od cegly

      • 4 0

    • 6210? Przedszkolaku! (1)

      Kto pamięta cegłę 1610, wysuwaną antenkę 2110 i banana 8110?
      Kto pamięta Philips Fizz w Erze?

      • 5 1

      • hehe...

        Fizz-a z ery mam do dzisiaj ,wala się w piwnicy i co ciekawe jeszcze działa ,ale fakt opłaty były srogie ;)

        • 0 0

  • Każdy tęskni za tamttmi czasami(oprócz małolatów oczywiście) (2)

    ... teraz to jest Matrix dopiero, korupcja, złodziejstwo, sianie nienawiści i.... politycy.

    • 15 5

    • Akurat Matrix w 1999 r.

      Oglądaliśmy z klasą ze szkolnym psychologiem :D

      • 0 1

    • Ja nie tęsknię

      Najgorszy okres w moim życiu i żałuję że nie urodziłem się później. Chciałbym być teraz nastolatkiem

      • 1 2

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Najczęściej czytane