Kilkaset osób - uczestników marszów życia i nadziei - przeszło w minioną sobotę ulicami
Gdyni i
Sopotu. Podobne marsze, które w Gdyni odbywają się od sześciu lat, a w Sopocie dopiero od tego roku, miały tego dnia miejsce jeszcze w co najmniej kilku innych polskich miastach. Wszystko wskazuje na to, że w przyszłym roku marsz życia i nadziei wyruszy również w Gdańsku.
Oba marsze: gdyński i sopocki miały podobny charakter i wspólne cele: podnieść świadomość społeczeństwa w zakresie chorób nowotworowych, pokazać ludziom, że odpowiednio wcześnie wykryty rak może być uleczalny. Obu marszom towarzyszyły orkiestry wojskowe, oba zakończyły się koncertami i wspólną zabawą. W obu spotkać można było przedstawicieli lokalnych władz i Narodowego Funduszu Zdrowia, parlamentarzystów, lekarzy oraz osoby, które wygrały walkę z rakiem i teraz swoim życiem dają pozytywny przykład innym. Uczestniczki marszu w Gdyni wymachiwały różowymi balonikami i wstążeczkami, w Sopocie różową piuskę prezentował arcybiskup
Tadeusz Gocłowski. Także w Sopocie tasiemcowa kolejka ustawiła się do mammobusu, w którym wykonywano darmowe marmmografie, kolejki były też na
darmowe konsultacje lekarzy onkologów, chirurgów onkologicznych, genetyków, specjalistów leczenia bólu, psychoonkologów. W Gdyni dyplomowana położna
Beata Frankowicz-Gasiul z AMG prowadziła naukę samobadania piersi - w Sopocie te same nauki prowadzili studenci AMG ze Studenckiego Koła Naukowego przy Klinice Chirurgii Klatki Piersiowej AMG. Wszyscy specjaliści byli oblegani - nic dziwnego. W przychodni do onkologa czy na badania diagnostyczne trzeba czekać nawet po kilka miesięcy. A nowotwór nie czeka.
- Pomorskie jest najbardziej zagrożone, jeśli chodzi o choroby nowotworowe, przodujemy w tych niechlubnych statystykach. Nie mogę zatem nie być tam, gdzie się coś w tej sprawie dzieje - powiedział "Głosowi" marszałek województwa,
Jan Kozłowski.
- W ministerstwie zdrowia zabiegamy o aparat do radioterapii dla Szpitala Morskiego w Gdyni. Jeśli uda się go zdobyć będzie to już szósty taki aparat w Pomorskiem. Obiecuję, że mój urząd pomoże współfinansować tę inwestycję.- Jestem tu trochę prywatnie i trochę publicznie - usłyszeliśmy od prezydenta Gdyni,
Wojciecha Szczurka.
- To wielki apel o zwrócenie uwagi na szerokie zjawisko społeczne jakim są choroby nowotworowe, namawianie do profilaktyki - bo wtedy prawdopodobieństwo wygrania z chorobą jest znacznie większe. Wiem o czym mówię, bo sam chorowałem i wygrałem z rakiem - i wiem, że warto stawić temu czoła.- Kiedy pracowałem w Instytucie Onkologii w Warszawie, co roku, po marszu jeszcze co najmniej przez tydzień wszyscy o nim mówili i znacznie więcej osób zgłaszało się do onkologa. To ma wyraźny wpływ na uratowanie komuś życia, gdyby tak nie było to byśmy tych marszów nie robili - potwierdził
prof. Janusz Jaśkiewicz z AMG, wojewódzki konsultant ds. chirurgii onkologicznej.
"Amazonki" wzięły udział w obu marszach. Cieszyły się, że takich imprez jest coraz więcej.
- Świadomość jest ogromna, świadczy o tym już choćby to, że pokazujemy się w mediach, nie boimy się mówić o swojej chorobie - powiedziały "Głosowi" Amazonki Elżbieta Rozow, Małgorzata Kaczmarek, Genowefa Szreder.
- Kiedyś to było piętno, teraz jesteśmy z tego dumne. Idziemy tu jako żywy przykład, że z rakiem można wygrać. Inne chore też dzięki temu nie boją się mówić o swojej chorobie, podejmować leczenia. Kiedyś, kiedy nas było mało, wolałyśmy robić jeden marsz w Gdyni, żeby się nie rozdrabniać. Teraz, kiedy jest nas więcej, marszów też powinno być więcej. W przyszłym roku chcemy pomaszerować także w Gdańsku.- Chodzi nam też o zmianę stosunku społeczeństwa do osób chorych - dodała inna Amazonka.
- 13 lat temu, kiedy szłam na zabieg, kadrowa w mojej pracy zapytała mnie kiedy ma szukać kogoś na moje miejsce. Teraz jestem już 13 lat po zabiegu - i jakoś nadal żyję i pracuję. Jestem aktywna zawodowo i społecznie.