• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Prawo do normalności

Marek Cygański
1 czerwca 2004 (artykuł sprzed 20 lat) 
W tym domu przypadające dzisiaj święto powinno być obchodzone przez cały rok. Ale nawet jego mieszkańcy zdają sobie sprawę, że jest to niemożliwe. Niektórzy z nich już samodzielnie startują w dorosłe życie. Inni mają szansę trafić do rodziny zastępczej.

Dom Dziecka przy ulicy Brzegi w Gdańsku Oruni. Jedyna taka placówka w mieście. Obecnie przebywa tam osiemdziesięcioro dwoje wychowanków. Każdy dzień zaczyna się podobnie. Ten dom przypomina po prostu duży internat. Pobudka o godzinie 6.30. Pół godziny później jest śniadanie. W piątek był ser żółty, bułki i rzodkiewka. Po śniadaniu dzieci idą do szkoły. Gdy wrócą o godzinie 13.30 - czeka na nich obiad. Wczoraj można było zjeść jajko w sosie chrzanowym z ziemniakami i tartą marchewką. Do tego była zupa pieczarkowa. Po południu, o 16.00 rozpoczynają się tak zwane odrabianki. Przez dwie godziny dzieci odrabiają po prostu lekcje. Zaraz potem czeka na nich kolacja. W menu zapisano: płatki owsiane na mleku, masło, wędlina, chleb, herbata. Dzisiaj, z okazji Dnia Dziecka, będzie trochę inaczej. Na obiad przygotowywana jest... pizza. Oczywiście dzięki sponsorowi. A w porze kolacji planowany jest grill oraz ognisko.

- Od kilku lat widać tendencję do tworzenia rodzinnych domów dziecka. Takie placówki jak nasza, również będą powoli odchodzić w przeszłość - mówi Piotr Wróblewski, dyrektor Domu Dziecka w Gdańsku Oruni. Dodaje, że zgodnie z nowymi przepisami od 2006 roku, w Polsce nie będą już funkcjonować placówki, w których przebywałoby więcej niż trzydzieścioro dzieci.

Mieszkańcy oruńskiego domu podzieleni są na grupy wiekowe. Każda ma swoją część domu do dyspozycji. Najczęściej w salach mieszkają cztery osoby. Wyjątkami są pokoje dwuosobowe. Na korytarzach stoją rozkładane suszarki. Widać, że z praniem nie ma żadnego problemu. Do dyspozycji każdej grupy jest pomieszczenie zwane kuchenką. Wprawdzie niewielkie, umożliwia jednak przygotowanie posiłku. Także tam do dyspozycji mieszkańców jest pralka. W budynku jest też aula, gabinety pielęgniarski i terapeutyczny.

- W minioną niedzielę, już po raz szósty byliśmy współorganizatorami Wielkiego Festynu Rodzinnego w Parku Oruńskim. To nasi najstarsi wychowankowie sprzątali po imprezie. W poniedziałek grupa naszych podopiecznych oglądała też pokazy policji i straży pożarnej, na terenie pobliskiej szkoły podstawowej - wylicza dyrektor Wróblewski. Jego zdaniem dla Domu Dziecka, nie zawsze najważniejsze są pieniądze. Czasami ważniejsze jest zebranie ludzi wokół pewnej idei.

Budynek przy ulicy Brzegi ma bujną historię. Jego pierwotna część powstała jeszcze w XIX wieku. Od początku służył dzieciom, jako placówka kościelna, przy parafii św. Ignacego. Po II wojnie światowej do powstałego tam Domu Dziecka trafiały sieroty. Wiele z nich to Niemcy, wywiezieni później do kraju ojców. Wiekowa budowla ma swoje minusy. Jednym ze zmartwień pracowników domu jest grzyb. Najbardziej widać go w jednej z łazienek.

Aby poprawić sobie nastrój, trzeba więc odwiedzić grupę samodzielną. Ma ona do dyspozycji, kilkupokojowe mieszkanie. Co miesiąc pełnoletni mieszkańcy tego miejsca, otrzymują pieniądze na wyżywienie. Tu jest czysto, schludnie i przytulnie... a na obiad będą naleśniki.

Dom Dziecka, to miejsce w którym bardzo trudno liczyć na prywatność. W czteroosobowych pokojach, można pozwolić sobie jedynie na własny malutki kącik. W jednej z sal cała ściana oblepiona została plakatami gwiazd muzyki. To z pewnością wspólne hobby młodych lokatorek.

Nikt z mieszkańców tego miejsca nie chce mówić o sobie. Nie chce aby cały świat wiedział skąd jest. Pewnie nie zmieni tego nawet jeden z wątków, cieszącego się ogromną popularnością serialu M jak miłość. W życiu mieszkańców Domu Dziecka zdarzają się jednak chwile radośniejsze.

- W ubiegłym tygodniu gościliśmy prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza. Co ciekawe dzieci bardzo interesowały się tym, czy VIP nosi kamizelkę kuloodporną i czy ma własnego "goryla" - opowiada dyrektor Wróblewski.

Tuż obok jego gabinetu, w jednym z pomieszczeń pracują pracownice Domu Dziecka. Co jakiś czas mają okazję wypełniać dokumenty adopcyjne. Rodzina mieszkająca poza Gdańskiem, chce zaopiekować się chłopcem. Jednym z czworga rodzeństwa, przebywającego w oruńskiej placówce. Ma on dołączyć do czworga dzieci, już wcześniej adoptowanych. Chłopiec będzie jednak nadal spotykał się z siostrami. Nowi rodzice zdają sobie sprawę, że to bardzo ważne.

W Polsce od lat właściwie nie ma już sierot. Dzieci przebywające w Domach Dziecka mają rodziców. Najczęściej jednak pozbawionych praw rodzicielskich. Ponieważ są już w wieku szkolnym, i mają swoją historię, o rodzinę zastępczą jest trudno. Ale są tacy, którzy nie mieli szczęścia do rodziny zastępczej, ale radzą sobie bardzo dobrze. Młody człowiek, tegoroczny maturzysta, chce kontynować naukę na Uniwersytecie Gdańskim. Pisemny egzamin dojrzałości zdał na czwórki. Zdawał język polski i język angielski.

- Teraz absorbuje nas akcja lato. Co roku, w czasie wakacji w naszym domu pozostaje połowa podopiecznych. Bardzo chciałbym zorganizować im wypoczynek - podkreśla Piotr Wróblewski. Dyrektor już planuje obóz harcerski. Wiadomo, że wszystko zależeć będzie od pieniędzy.
Głos WybrzeżaMarek Cygański

Opinie (41)

  • zyczliwy

    cham zawsze pozostanie chamem i tego nawet długi urlop nie zmieni

    • 0 0

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Najczęściej czytane