• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Resocjalizacja po kaszubsku

Tomasz Nalikowski
27 maja 2003 (artykuł sprzed 21 lat) 
Trudnej młodzieży, która szybko wchodzi w konflikt z prawem, nie jest łatwo wyjść na prostą. Rozmaite ośrodki i zakłady rzadko potrafią wychować. Kilkanaścioro takich dzieci z Gdyni otrzymało jednak drugą szansę. Zamiast do placówki resocjalizacyjnych trafiły one do rodzin na Kaszubach.

Pomysł realizowany przez Fundację Oaza z Kościerzyny jest sprawdzony, bo już od dziesięciu lat na Kaszuby przyjeżdża trudna młodzież z Niemiec. Od roku trafiają tu również dzieci z Gdyni. Obecnie jest ich trzynaścioro, w wieku 12-17 lat. Wszyscy mają za sobą niezbyt chlubną przeszłość i młody wiek o niczym tu nie przesądza. Na przykład dwaj trzynastoletni bracia bliźniacy - nagminnie kradli, jeden ma za sobą odwyk narkotykowy. Obaj trafili do rodzin resocjalizacyjnych, jednak nie są razem. Nie wiedzą nawet, gdzie mieszka drugi. Ich kontakty są bardzo sporadyczne, choć bardzo się kochają. Powód jest prosty - jeden ma zły wpływ na drugiego.

- Dzieci, które trafiły do programu, mają za sobą kradzieże, ucieczki z domu, wagary - mówi Bożena Nowakowska, wicedyrektor MOPS w Gdyni. - Do tego dochodzi agresywne zachowanie, pobicia kolegów. Jeden z chłopców w ciągu siedmiu miesięcy spędził w szkole zaledwie sześć dni. W takiej sytuacji ani szkolny psycholog, ani poradnia nie może nic poradzić. Efektem jest decyzja sądu o umieszczeniu w placówce resocjalizacyjnej.

W prowadzonym na Kaszubach programie chodzi przede wszystkim o przełamanie pewnego schematu, który niestety w tradycyjnym polskim modelu resocjalizacyjnym zbyt często się sprawdza. Pierwsze konflikty z prawem, potem umieszczenie przez sąd w przeładowanej placówce resocjalizacyjnej (w całym kraju jest ich 47) w tłumie dzieci z podobnymi doświadczeniami. Czasem na miejsce czeka się tam 2 lata, w tym czasie wiele dzieci ponownie popełnia przestępstwa. Prawo staje się nieskuteczne. Trudno zresztą mówić o wychowywaniu, gdy jeden opiekun musi zająć się kilkunastoma nastolatkami, które do "aniołków" nie należą. Tu nie pomogą najszczersze chęci. Część trafia do zwykłych domów dziecka, ale i to rozwiązanie ma wady. Niektóre dzieci, które dziś uczestniczą w programie resocjalizacyjnym na Kaszubach, wcześniej organizowały ucieczki dla kolegów i koleżanek z domów dziecka.
- Były najbardziej doświadczone - mówi Bożena Nowakowska. - Wiedzą jak uciec, dokąd, jak zdobyć pieniądze. Bywa gorzej. W jednym przypadku dziewczyna wyprowadzała koleżanki do agencji towarzyskich.

Pierwszą zaletą rodzin resocjalizacyjnych jest wyrwanie buntowniczego nastolatka z kryminogennego środowiska. Drugą, nie mniej ważną, jest fakt, że młodzież często pierwszy raz może zobaczyć, że życie może wyglądać inaczej, że nie jest normalne, gdy rodzice biją i piją. Że są pewne obowiązki, choćby najprostsze, jak chodzenie do szkoły czy wyniesienie śmieci.

Nie zawsze wszystko przebiega bez zakłóceń, choć bardzo dba się o to, by dopasować opiekunów do podopiecznych. W programie uczestniczą głownie pełne rodziny, bardzo często z własnymi dziećmi. Bywa jednak i tak, jak w przypadku czternastoletniego chłopca, który miał za sobą bardzo złe kontakty z ojcem. Na mężczyzn reagował agresją, trafił do samotnej wdowy. Wszyscy opiekunowie mają całodobowe wsparcie specjalnego zespołu Oazy, w którym jest dwóch psychologów, pedagog, a w razie potrzeby lekarz psychiatra. Bywa, że dziennie odbierają oni kilkanaście telefonów od zastępczych rodziców z pytaniami, jak w danej sytuacji postąpić.

Nie jest tak, że po umieszczniu w rodzinie wszystko zmienia się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Jedna z zastępczych matek w pięknie położonym wśród lasów domu, przypominając sobie początki, wzdycha ciężko.
- Nie było łatwo, stopniowo uczyłyśmy się ze sobą rozmawiać - mówi. Dziś dziewczyna, wcześniej "niezłe ziółko", ma osiemnaście lat i już wyszła z programu. Uczyła się fryzjerstwa, znalazła chłopaka, z którym weźmie ślub. Chce kontynuować naukę.

Już choćby to, że wszystkie dzieci uczestniczące w programie chodzą regularnie do szkoły, świadczy o jego sukcesie. Nie ma też ucieczek, co wcześniej było wręcz regułą. Dzieci mogą odnaleźć swoje miejsce w społeczeństwie, a to coś, czego nie potrafili lub nie chcieli nauczyć ich rodzice. Uczą się normalnego życia. Może to brzmi groteskowo, ale zaniedbania bywały i takie, że czasem dzieci nie potrafiły posługiwać się nożem i widelcem. Teraz niektóre, odwiedzając swoje naturalne rodziny na przepustce, same chciały jak najszybciej wrócić z Gdyni na Kaszuby. Tam zobaczyły normalność, której w domu nie było. Tam ktoś się nimi interesuje.

Tę normalność widać, gdy trzynastolatek pokazuje zdjęcia ze wspólnej wycieczki z zastępczymi rodzicami i ich małą córeczką (którą, jak mówią opiekunowie, stara się opiekować), pierwszego takiego wyjazdu w jego życiu.


Głos WybrzeżaTomasz Nalikowski

Opinie (12)

  • szybko i tanio nas zresocjalizowali sprzętem podręcznym -no i bez kosztowo / jedyne koszta to zielone półdupki/

    • 0 0

  • i szacunek dla munduru heheheh

    • 0 0

2

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Najczęściej czytane