• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

SKM Zaspa straszy

(TG)
17 września 2004 (artykuł sprzed 19 lat) 
Przystanek kolejowy Gdańsk Zaspa powstał wraz z osiedlem z wielkiej płyty zwanym Zaspą. Przez kilkadziesiąt lat różnica jest taka, że osiedle wypiękniało, nabrało estetyki, a kolejowy peron kolejki straszy. Nic nie wskazuje na to, aby rychło doczekał się kapitalnego remontu. Nierówna posadzka na peronie, dziury, paskudne tablice informacyjne, koszmarne ławki, brak zieleni, wszystko szare i ponure, przygnębiające. Do tego koszmarne schody prowadzące na kładkę nad torami kolejowymi. Tak wygląda przystanek Zaspa w Unii Europejskiej. Poprzedni właściciel - Polskie Koleje Państwowe nie zadbały o bieżące utrzymanie peronu. W takim więc stanie przejęła go spółka Szybka Kolej Miejska w Gdyni. Niestety, okazuje się, że Zaspa nie ma takiego szczęścia jak miał Sopot Kamienny Potok, gdzie powstał nowy estetyczny kompleks peronowy SKM.

- Znamy jego stan, trudno, nie jesteśmy w stanie wszystkiego naraz zrobić - tłumaczy Marek Chacuk, naczelnik Wydziału Technicznego SKM w Gdyni. - Kiedy to nastąpi? Nie umiem powiedzieć. Nie podejmę się takiego ryzyka, aby stwierdzić, czy to kwestia dwóch, trzech lat, czy więcej. W tym roku na pewno nie będzie remontu przystanku kolejowego na Zaspie. Teraz w planach mamy Gdynię Redłowo. Zaspa nie wchodzi w rachubę. Przejście z peronu do osiedla należy do kategorii D. Tak oznaczona została kładka nad torami prowadząca w kierunku osiedla Zaspa. To oznacza, że osiedle nieprędko doczeka się remontu swojego przystanku SKM. Spółka nie ma na to pieniędzy.

- Pokrywamy koszty wszystkich inwestycji z własnych wypracowanych pieniędzy - dodaje naczelnik Chacuk. - Nie otrzymujemy żadnych dotacji od miasta czy państwa. Od Gdyni odstąpić nie możemy, gdyż miasto zrobiło nam zejście do peronu przy okazji modernizacji ulicy Stryjskiej.Na Zaspie nadal zderzać się więc będą dwa światy: estetyczne, barwne osiedle i brudny szary i ponury peron SKM.
Głos Wybrzeża(TG)

Opinie (194)

  • Piąty peron.

    Wczesną wiosną 1974 roku jechałem wraz z nowo poślubioną
    małżonką imieniem Ada w podróż poślubną, mniejsza o to, dokąd,
    chociaż wiadomo, po co.
    Właściwie dopiero teraz wiedziałem, po co, gdy po pierwszym
    etapie naszej pierwszej nocy na ostatnich nogach zlazłem ze
    sleepingowego łóżka, na którym przez kilka godzin usiłowałem
    nieokiełznanemu temperamentowi Ady przeciwstawić moje wieloletnie
    doświadczenie, różnicę wieku niwelować różnicą płci.
    Siadłem koło okna i sięgnąłem po ekstramocne. Wyjąłem pomię-
    tą paczkę z jednym już papierosem, a razem z paczką wyjąłem jakiś
    dość gruby, złożony we czworo dokument. Rozłożyłem go, zalśniła
    solidnie przysznurowana lakowa pieczęć, zaczerniały dostojne pod-
    pisy... A niech to diabli, przez roztargnienie rąbnąłem z insty-
    tutu stare carskie dokumenty... ach, mój instytut, tak dobrze się
    w nim żyło! Zapaliłem papierosa. W półdrzemce i półodbiciu wago-
    nowej szyby zobaczyłem skrótowo wydarzenia ostatnich miesięcy
    i dni: moje przygotowania do habilitacji, wystawa z dziejów
    I wojny... Oto ja w gronie asystentów i studentów, czujnych na
    każde moje skinienie. Właśnie stawiają planszę z linią frontu
    w tysiąc dziewięćset czternastym roku, przypinają zdjęcia do tab-
    lic, na zdjęciach wąsaci żołnierze i oficerowie w austriackich
    mundurach. Patrzę na nich z sympatią. Dzięki wąsom, a może staro-
    ści tych zdjęć, wydają się wszyscy w moim wieku, bliżej pięćdzie-
    siątki niż czterdziestki. Spoglądam na krzywych, kudłatych stu-
    dentów kłębiących się w sali, potem znowu na tych na zdjęciu...
    Wolę tych drugich, chyba czułbym się dobrze w ich towarzystwie!
    Bo w towarzystwie swoich podopiecznych nie czuję się najlepiej,
    niczego nie szanują! Właśnie ubrali jednego z kolegów w rzadki,
    dragoński mundur i kask. Zrywam ten kask z oburzeniem, pod nim
    burza włosów i nie żaden chłopak, tylko Ada. Jeszcze wówczas
    studentka z podległej mi grupy, ale już taka bezczelna! Robi buź-
    kę na przeproszenie, co tak mnie denerwuje, że wypuszczam z rąk
    gipsowy posążek rotmistrza Beliny!
    Potem Ada pęta się koło mnie coraz częściej w wirze przygo-
    towań do wystawy. Widząc nas razem, jej niezłomni koledzy przym-
    rużają znacząco oko, ba, profesor nie wiadomo czemu gratuluje mi
    wychowanki...
    Jakoś nas wszyscy do siebie popychają, w przenośni i dosłow-
    nie, bo oto w czasie otwarcia i przecięcia wstęgi studenci robią
    sztuczny tłok, w rezultacie którego otwieramy wystawę jakby we
    dwójkę, a rektor gratuluje nam obojgu, nie zwracając uwagi na mo-
    je paniczne spojrzenia.
    W końcu poddaję się fali wydarzeń i urokowi Ady. To ona jest
    stroną atakującą na bankiecie proponuje bruderszaft i przedłuża
    pocałunek, co zostaje skwitowane oklaskami. A potem już Urząd
    Stanu Cywilnego, okropnie wrzaskliwa studencka orkiestra i na
    dworzec! Po drodze wpadam na swoją ulubioną wystawę, patrzę na
    chłopców z tamtych lat... Jacy inni i jacy fajni. Ada robi mi
    pierwszą awanturę spóźnimy się na pociąg! Zdążyliśmy... Gromada
    odprowadzających, sleeping i moja spóźniona, damsko-męska
    batalia, podczas której wyraźnie słyszę odgłosy wielkiej bitwy,
    bitwy z tamtej wojny, z trąbkami, okrzykami "hurra", umiarkowanym
    terkotem ówczesnych mitraliez i puszystymi eksplozjami szrap-
    neli... I oto siedzę paląc ekstramocne, i zastanawiam się, po co
    mi to było.
    - Adam... - powiedziała Ada. Zadrżałem, czego ona jeszcze
    może chcieć?
    - Adam... Głowa mnie boli...
    - Moje maleństwo - szepnąłem z dumą. - Tak cię wymęczyłem?
    - Coś ty, to po wódce. Masz może proszek?
    - Nie mam, ale konduktor powinien mieć.
    Wyszedłem w piżamie na korytarz i powlokłem się do
    służbowego przedziału.
    - Panie konduktorze, proszę proszki od bólu głowy, ekstra-
    mocne i pepsi.
    - Ja nie jestem konduktor, tylko steward.
    - Tak?
    - Tak, od nowego roku. I mam tylko piasty i fruktovit,
    a proszki mnie wyszli. Ale dostanie pan w kiosku na peronie, to
    już Kociemby.
    I rzeczywiście pociąg stukał na zwrotnicach, a za oknem zal-
    śnił neonowy napis "Kociemby", nazwa dużej, węzłowej widać sta-
    cji. Chciałem wrócić do przedziału po płaszcz, ale uprzejmy ste-
    ward narzucił mi na ramiona swój własny kożuch.
    - Wal pan, szkoda czasu!
    Wysiadłem i ślizgając się trochę po zamarzniętym peronie
    podbiegłem do oświetlonego kiosku.
    - Proszków nie ma powiedziała sprzedawczyni. Dostanie pan
    w kiosku na dole. Zdąży pan, zdąży, pociąg stoi tu pół godziny.
    Opodal widniało oświetlone zejście. Poszedłem schodami na
    dół, potem dość długim, wykładanym kafelkami tunelem, poprzebija-
    nym gdzieniegdzie wyjściami na inne perony. Wreszcie pchnąłem
    wahadłowe drzwi i wszedłem do holu. W kiosku Ruchu były proszki
    i ekstramocne. Kupiłem i poszedłem z powrotem. Korytarz znowu
    zalśnił przede mną kafelkami i wylotami schodów. Spytałem starego
    kolejarza, na którym peronie stoi ekspres "Transpol", i dowie-
    działem się, że na ostatnim. Przyspieszyłem kroku. Rozpętała się
    zamieć śnieżna i ostatni peron wydał mi się ciemniejszy niż po-
    przednio.
    Odliczyłem trzeci wagon od tyłu pociągu i odsunąłem drzwi.
    Żona zgasiła tymczasem światło i spała głęboko, dość mocno
    przytem widać ze zmęczenia pochrapując. Pocałowałem tkliwie ob-
    nażony fragment jej pleców, rozebrałem się i wlazłem pod kołdrę.
    Pociąg gwizdnął i ruszył, a ja zasnąłem i od razu przyśniła mi
    się sytuacja sprzed kilku minut:
    Schodziłem po schodach z ostatniego peronu... Przede mną był
    długi kafelkowy korytarz, wiodący do holu i poprzebijany trzema
    wyjściami na inne perony.
    Wracałem z holu przede mną było pięć takich wyjść... I tak
    kilka razy: stoję z jednej strony - trzy, przeskakuję na drugą -
    pięć...
    Spociłem się i krzyknąłem. Na szczęście, ktoś w mundurze wy-
    szedł właśnie z przedziału i zmora ustąpiła.
    - Kożuch jest na wieszaku - powiedziałem. Dziękuję panu bar-
    dzo!
    - Obudź się, kolego - powiedział ten Ktoś. - Wkładaj mun-
    dur, pułkownik czeka.
    Zapłonęło światło i Ktoś okazał się bardzo przystojnym lejt-
    nantem armii Cesarstwa Austriackiego.
    - Ty też wstawaj! - dodał lejtnant, klepiąc w wypięty tyłek
    moją żonę.
    - O Jezu, znowu? -jęknęła basem moja żona, poczem spuściła z
    półki kosmate nogi i podkręciła wąsa.
    Włosy stanęły mi dęba na głowie - to, co uważałem za moją
    żonę, było podtatusiałym facetem w randze majora.
    - Idziemy, idziemy! denerwował się lejtnant.
    - Wasyl, Maciek! - ryknął major w kierunku korytarza. Mundu-
    ry wyczyszczone?
    Zaraz też dwaj ordynansi przygalopowali niosąc stertę tak
    dobrze znanego mi umundurowania i uzbrojenia.
    - Ja wiem, że to jest sen powiedziałem ze smutkiem do majo-
    ra - ale ze snem nie ma co walczyć, więc się ubiorę.
    - Tak, tak uspokoił mnie major. Spiłeś się wczoraj, więc
    jeszcze bredzisz, ale jak nasz stary ryknie, to zaraz ci przej-
    dzie.
    Z dziwną przyjemnością wkładałem na siebie ten niemodny
    mundur, pas z koalicyjką, polową czapkę. Ciężki steyer w kaburze
    dobrze przylegał do boku.
    - A cóż ty tak się dziś sztafirujesz?
    - Wiesz, zawszę miałem na to ochotę, ale się bałem, że mnie
    ktoś na tym przyłapie...
    - Zjedz trochę surowej kapusty! podsumował major.
    Przed opuszczeniem przedziału spojrzałem w lustro. Z jego
    tafli spoglądał na mnie całkiem przystojny austriacki kapitan
    artylerii. Poczułem się raźniej, wyprostowałem zgarbione za-
    zwyczaj plecy, wypiąłem pierś i zasalutowałem swojemu własnemu
    odbiciu.
    Wyszliśmy dziarsko na korytarz. Wszędzie trzaskały odsuwane
    gwałtownie drzwi, ze wszystkich przedziałów wysypywali się ofi-
    cerowie, przypinając w pośpiechu szable. Strzelały obcasy zesta-
    wiane w pozdrowieniu, dłonie przeskakiwały ku daszkom z ową non-
    szalancką służbistością, właściwą zawodowcom. Krzyżowały się
    strzępy rozmów w języku niemieckim, czeskim, węgierskim i wcale
    nie najrzadziej polskim.
    Ciągnąc szable, brzęcząc ostrogami i skrzypiąc rzemieniami
    szliśmy przez kilka wagonów, w tym przez sanitarny, bez rannych
    jeszcze, ale kompletnie wyposażony i obsadzony przez bardzo
    urodziwą damską załogę w małych kornecikach, zgrabnych mundurkach
    i sznurowanych wysokich butach. Zaczęły się w przejściu śmiechy,
    podszczypywania i klepanki. Oczy oficerów zabłysły raźniej, lewe
    dłonie uniosły się ku wąsom, prawe opadły ku damskim wdziękom.
    I ja też, idąc przykładem innych i dając folgę rozpierającemu
    mnie wigorowi, strzeliłem otwartą dłonią w twardy jak stal tyłe-
    czek siostrzyczki, wychylonej aktualnie przez okno.
    Aż zadzwoniło, i to podwójnie, bo zaraz oberwałem po pysku
    i ujrzałem najpierw wszystkie gwiazdy, a potem tylko dwie roz-
    iskrzone gniewem oczy prześlicznej dziewczyny.
    - Ty porco - powiedziała dziewczyna. - Świnia! - przetłuma-
    czyła na wszelki wypadek.
    - Przepraszam... - zasalutowałem, a ona wlepiła wzrok nie
    tyle we mnie, co w moją dłoń przy daszku czapki.
    Na środkowym palcu miałem tam sygnet. Z lewej ręki ciągle mi
    spadał, a na prawej siedział jak przyrośnięty. Sygnet był skrom-
    ny, ale oryginalny, odziedziczony po pradziadku, a przedstawia-
    jący rżniętego w krwawniku jaszczura z otwartą paszczą.
    - Scusa... - westchnęła. - To ja przepraszam, nie wiedzia-
    łam, że to właśnie pan...

    • 0 0

  • kamionka ma to szczęście, że nie jest stacją przesiadkową ale raczej docelową dla mieszkańców brodwina i kaminnego potoku II
    mieszkają tam ludzie kulturalni wykształceni (mieszkał tam s.p. Bista) a brak jest CHOŁOTY ZE SLAMSÓW
    dlatego dewastacja tego przytsanku nie odbywa sie tak szybko jak w innych miejscach
    zwracam uwage, że miejsca dobrze oświetlone są niechetnie odwiedzane przez lumpów
    na noc proponowałbym takie ławeczki przewracane o 22:00 do góry żeby żaden śmiec nie miał miejsca na wygodną balange
    (ja przeżywam taka raz w tygodniu i dni ławeczki koło mnie sa niestety policzone)

    • 0 0

  • ludzie czy zwierzeta?

    "ladnie" pan przedmowca pojechal na innych obywateli...

    • 0 0

  • Brawo!!!

    Pod nieobecność lewicowych posłów Andrzeja Celińskiego (SdPl) i Andrzeja Różańskiego (SLD) komisja niespodziewanie przegłosowała wniosek Romana Giertycha (LPR), by wystąpić do prokuratury, by ta zabezpieczyła dokumentację księgową kancelarii adwokackiej KNS - pisze dziennik.

    Współwłaścicielem kancelarii jest Andrzej Kratiuk, przewodniczący fundacji Porozumienie bez Barier, żony prezydenta Jolanty Kwaśniewskiej. Giertych oświadczył, że uzasadnienie wniosku komisji jest tajne, ale w kuluarach niektórzy posłowie mówili, że podejrzewają, jakoby przez kancelarię przepływały nielegalne prowizje od kontraktów paliwowych.

    • 0 0

  • pinczer dalej.........

    • 0 0

  • wszystko idzie w dobrą strone ( w komisji)

    a czy ktoś wątpił w skuteczność posła giertycha?:))
    jeszcze dojdzie do "inpiczmentu" namiestnika we właściwe miejsce - na śmietnik
    autokreacja posła marysi też już nie działa na panie jakby sobie tego populiści z PO życzyli.....

    • 0 0

  • Piąty peron (II)

    - A ja nie wiedziałem, że to właśnie pani... - bredziłem, by

    przedłużyć rozmowę. Koledzy przepychali się koło nas żartując:

    - Wpadłeś w oko siostrze Jolancie!

    - Znalazła w końcu swojego Napoleona!

    - Nic dziwnego, taki przystojniak!

    Ja przystojniak! Mój Boże, tego mi jeszcze nikt nigdy nie

    powiedział, nawet w najlepszych latach! Mimo obolałego policzka

    z sekundy na sekundę wpadałem w coraz lepszy nastrój.

    - Molto bene! To był dobry pomysł z tą zaczepką! Niech myślą,

    że flirtujemy... Musimy być w stałym kontakcie!

    - W ciągłym! zawołałem entuzjastycznie.

    - A o TO niech się pan nie martwi, jest w porządku.

    - Jakie TO jest w porządku? - wyjąkałem mile podniecony, ale

    i zaszokowany jej bezpośredniością.

    Przesunęła przed siebie chlebak, zawieszony na rzemieniu,

    zasłoniła go sobą i odpięła sprzączki. We wnętrzu siedziały

    grzecznie trzy pluszowe niedźwiadki.

    - Cordiali saluti da Corsica - szepnęła.

    Widząc moją głupią minę dodała:

    - Nie przypuszczał pan, że TO tak właśnie wygląda, prawda? -

    i zaśmiała się prześlicznie, ukazując wspaniałe uzębienie, poczem

    nagle jęknęła: Amore mio! i podała mi usta, z czego natychmiast

    skorzystałem, nie przypuszczając w moim zarozumialstwie, że zro-

    biła to dla zmylenia majora, który wrócił i stał koło nas,

    pochrząkując znacząco.

    - Gratuluję... - powiedział wreszcie, a Jolanta odskoczyła

    ode mnie z dobrze udanym okrzykiem wstydu i przestrachu. - Gratu-

    luję, ale to jednak jest wojsko, nasz stary czeka!

    Zapewniłem majora, że już lecę, i zwróciłem się raz jeszcze

    ku siostrze Jolancie, aby z nią omówić kolejny etap naszego

    szczęścia. Ona jednak wchodziła już do przedziału. W drzwiach za-

    trzymała się na moment i wskazując swój chlebaczek mrugnęła za-

    gadkowo i zatrzasnęła drzwi.

    - Prędzej! - naglił major. - Stary szaleje.

    - Skąd tutaj Korsykanka? - pytałem, dotrzymując mu kroku.

    - Ochotniczka, oni tam mają swoje ruchy niepodległościowe.

    Zaprzysięgła zgubę Francji i pielęgnuje naszych rannych. Szliśmy

    wzdłuż korytarzy sprężyście i służbiście. Przed drzwiami wagonu

    sztabowego obciągnęliśmy mundury, poprawiliśmy sobie nawzajem

    epolety i ustawili bojowo wąsy, a potem weszliśmy z werwą, aby

    strzelić obcasami przed dowódcą. Było już tu kilku oficerów oraz

    stary pułkownik, który wstał zza biurka i uczesał sobie bujne

    bokobrody. Następnie wyjął z kieszeni futerał, a z futerału

    cwikier, który umieścił na nosie. Dopiero wtedy ojcowski uśmiech

    rozjaśnił mu twarz:

    - A, witam, witam! - powiedział. - Cieszę się, że panów og-

    lądam w dobrym zdrowiu! Co jest tym dziwniejsze - ciągnął - że

    wczoraj to panów zdrowie wydawało mi się trochę zagrożone, szcze-

    gólnie - kontynuował jadowiciejąc w oczach - gdy feldżandarmeria

    poprzynosiła panów kompletnie orżniętych z burdelu madame Baczek

    w Tarnowie! Osiem k**** kontuzjowanych - zawył - wachmistrz żan-

    darmów ma wyrwane wąsy, a bajzel jeszcze o trzeciej rano się pa-

    lił! Wstyd, panowie! - Pułkownik rozpiął kołnierzyk i napił się

    wody.

    - I to wszystko w czasie - podjął temat - gdy nasza bohater-

    ska twierdza Przemyśl broni się ostatkiem sił! Panie lejtnancie,

    poproszę sztabówkę!

    Adiutant rozwinął mapę i powiesił na kołku.

    - Może więc... - pułkownik zwrócił się do majora z mojego

    przedziału - może więc pan major zechce nam powiedzieć, co widać

    na tej mapie?

    - Melduję posłusznie - sprężył się major - że na tej mapie

    widać rejon Linzu.

    - Otóż to - zgodził się pułkownik - rejon Linzu.

    - Kombinuję pokornie - szepnął drżący adiutant - że takie

    sztabówki przysłali nam z czwartego oddziału.

    - Jeśli - wtrąciłem - pan pułkownik pozwoli, to ja swego

    czasu pisałem pracę magisterską z obrony Przemyśla...

    - Panie - jęknął pułkownik - co mi pan tu za pierdoły opo-

    wiada?

    - ...bo właśnie ja pisałem tę pracę, więc mogę z pamięci

    narysować na tablicy mapę twierdzy.

    - Zbawco! - pułkownik przygarnął mnie do bokobrodów. - Ry-

    suj, a żywo, bo sytuacja krytyczna. Nie dalej jak wczoraj generał

    Kusmanek znowu błagał o odsiecz!

    Narysowałem z pamięci zarys twierdzy, stanowiska artylerii,

    pozycje wysuniętych oddziałów austriackich i nacierających

    rosyjskich. Pułkownik złapał trzcinę i wskazując poszczególne

    fragmenty rysunku powiedział:

    - Przeważające siły nieprzyjaciela pod dowództwem generała

    Seliwanowa, po chwilowym odstąpieniu na wschodni brzeg Sanu,

    teraz ponownie usiłują zablokować twierdzę Przemyśl. Dla jej od-

    ciążenia rozpoczęliśmy bitwę w Karpatach...

    - A więc - wyrwało mi się - mamy rok tysiąc dziewięćset

    piętnasty?

    - Oczywiście - pułkownik ze zrozumieniem pokiwał głową. -

    Pan kapitan jeszcze nie wytrzeźwiał po wczorajszym, ale co tam,

    młodość musi się wyszumieć - tu dźgnął mnie przyjacielsko pod

    żebro i wrócił do tematu.

    - Rozpoczęliśmy bitwę w Karpatach, którą rozstrzygniemy na

    swoją korzyść...

    - A gówno - wyprowadziłem go z błędu. - Zarówno ofensywa

    austriacka, jak i późniejsza rosyjska, zakończyły się... to jest,

    pardon, zakończą się niepowodzeniem.

    Na dowód machnąłem planem, wbijając staremu kepi na oczy.

    - Pod sąd! - zapiał pułkownik, a oficerowie chwycili mnie za

    ręce i wyprowadzili z wagonu, ale zaraz za progiem obstąpili mnie

    wokół i zaczęli poklepywać, gratulując odwagi, dziękując za

    piękne widowisko i wyrażając nadzieję, że wkrótce szlag trafi

    monarchię, a przede wszystkim naszego pułkownika.

    Nadeszli dwaj bawarscy żandarmi i pod ich strażą pomasze-

    rowałem z powrotem przez cały pociąg.

    - Dokąd go prowadzicie? - siostra Jolanta wyskoczyła na ko-

    rytarz, blokując przejście swoim wspaniałym biustem.

    - Do karceru w ostatnim wagonie! szczeknął Bawarczyk.

    Proszę się rozejść!

    Jolanta osłupiała na chwilę, ale zaraz coś jakby uśmiech

    przeleciał jej przez twarz.

    - Sprytne! - mruknęła mi do ucha, gdy się koło niej przecis-

    nąłem. - Zażądaj pomocy sanitarnej!

    - Żądam pomocy sanitarnej! - oświadczyłem żandarmowi. - Zde-

    nerwowałem się, a jestem chory na serce!

    Spojrzał na mnie ponuro i zatrzasnął drzwi karceru.

    - No dobrze - powiedziałem do siebie, siadając na ławce. -

    Teraz mogę się obudzić! Ja chcę się obudzić! - powtórzyłem zamy-

    kając oczy, a kiedy je otwarłem, w drzwiach stała siostra Jolan-

    ta. - Już się nie chcę obudzić! - zmieniłem na jej widok zdanie.

    - Bohaterze! - zaszemrała. - Jest pan natchnieniem uciśnio-

    nych ludów Europy! Jestem dumna, że mogę z panem współpracować.

    Dał pan po nosie pułkownikowi i znalazł się pan w miejscu, gdzie

    nareszcie bez przeszkód możemy ustalić plan! To było wspaniałe!

    W tej chwili coś huknęło i zerwało część dachu, Jolanta

    przypadła do mnie z okrzykiem trwogi.

    - Niski tunel? spytałem.

    - Nie, wysoki szrapnel. Przebijamy się do Przemyśla na pomoc

    Kusmankowi. Wiesz chyba, kto miał z nimi być dla dodania ducha

    oblężonej załodze?

    Zrobiłem głupią minę, co zostało przyjęte za dobrą monetę.

    - No właśnie - przytaknęła Jolanta. - Sam Franc Józef. Nies-

    tety, przeszkodził mu fatalny atak podagry. Wszystko na nic, mój

    Francesko... - Wyjęła z chlebaka jednego misia i pocałowała go

    w łeb.

    - Chciałbym być na jego miejscu - westchnąłem, bawiąc się

    niedźwiadkiem.

    Spojrzała na mnie z podziwem: - Lubię takich zimnych fachow-

    ców.

    A więc zostałem nawet na dodatek zimnym fachowcem! Pełen po-

    dziwu dla siebie podrzuciłem Franusia do góry.

    - Mamma mia! - zachwyciła się Jola. - Jakbyś nie złapał, to-

    by dopiero było! Słyszałeś, jak w tym chlupie?

    Potrząsnąłem zabawką koło ucha. Rzeczywiście misiowi chlu-

    pało w brzuszku.

    - Nitrogliceryna! - wyjaśniła Jolanta.

    Zesztywniałem, wsadziłem bydlaka ostrożnie do torby i otar-

    łem spocone ze strachu czoło.

    - Gorąco ci?

    Rozpiąłem mundur. Nie ulegało wątpliwości, że miałem do czy-

    nienia z piękną, ale niebezpieczną wariatką. Właśnie przemawiała

    do swoich piekielnych misiów.

    - Francesko załatwi starego Franca. Niko przedziurawi cara,

    a Wiluś wybebeszy Wilhelma! - tu zamknęła chlebak i zakończyła

    monolog słowami: - Adaś pomoże Joli! Prawda, że pomoże? Zarzuciła

    mi ręce na szyję i spojrzała w oczy.

    - Pomoże... - obiecał zahipnotyzowany dobry Adaś.

    Przypomniał sobie właśnie, że w zasadzie nic mu nie grozi,

    więc pomoże wesołej Joli, jeśli Jola da buzi...

    - Myślałem - trudno mi było złapać oddech. - Myślałem, że

    nienawidzisz Francji, Jolu, a ty chcesz uśmiercić cesarzy Aust-

    rii, Rosji i Niemiec? Dlaczego właśnie ich?

    - Francja to pretekst. A Austria, Rosja i Niemcy wyrządziły

    największą krzywdę narodowi korsykańskiemu. Pamiętaj, że urodzi-

    łam się w Ajaccio!

    Napoleonistka! Ostatnia żywa napoleonistka, w dodatku zwa-

    riowana anarchistka!

    - Vive l'empereur! krzyknąłem odruchowo.

    - Otóż to! - powiedziała poważnie. - A ponieważ te same mo-

    carstwa mają różne grzeszki w stosunku do Polski, więc tu właśnie

    szukałam sojuszników. I dlatego też jesteśmy członkami tej samej

    organizacji!

    • 0 0

  • Polecam!!!

    (nie zwiazane z grami, ale godne odnotowania) w koncu jakis polski zespol poczul internet i jako pierwszy udostepnil w sieci swoja plyte do sciagniecia ZA DARMO; sciagajcie, poki cieple i dajcie znac znajomym -- moze inne zespoly odwaza sie wykonac podobny krok: http://www.netmuza.pl/

    • 0 0

  • Nie tylko Zaspa

    Dworzec w Gdyni to katatrofa, jestem ciekawa kiedy tam zrobia generalny remont, smrod itd

    • 0 0

  • No Coz Zawsze bylo tak samo!!

    Mieszkam po 'wrzeszczowskiej' stronie co prawda,ale do przystanku skm wlasnie 'Zaspa' jest najblizej Ten peron zawsze wygladal tak samo, zdazylam sie przyzwyczic jak pewnie wielu innych i dalej nic sie nie zmieni- jak to w Polsce . Smiec sie, nie plakac!!

    • 0 0

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Najczęściej czytane