• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Skok na państwowy milion

Tomasz Kot
30 listopada 2013 (artykuł sprzed 10 lat) 
  • Polskie banknoty wprowadzone do obiegu w różnych miesiącach 1946 roku.
  • Polskie banknoty wprowadzone do obiegu w różnych miesiącach 1946 roku.
  • Polskie banknoty wprowadzone do obiegu w różnych miesiącach 1946 roku.
  • Polskie banknoty wprowadzone do obiegu w różnych miesiącach 1946 roku.

Kryminalne historie trójmiejskie pierwszych powojennych lat to nie tylko krwawe porachunki i przypadkowe ofiary. Zdarzały się historie, w których przestępcy wykazywali więcej wyrafinowania oraz pomysłowości i nikt nie tracił życia. Znikały za to całe worki pieniędzy.



Jak co miesiąc, urzędnicy Eugeniusz K. i Stanisław Michalak odbierają dużą gotówkę na wypłaty dla Wojewódzkiego Urzędu Ziemskiego w Sopocie. 31 października 1946 r. w siedzibie Narodowego Banku Polskiego przy ulicy Okopowej 1 w Gdańsku pakują do dużej teczki prawie milion ówczesnych złotych. Dokładnie 946 tysięcy 55 złotych, przeważnie w banknotach o nominale 100, 500 i 1000 złotych. Banknoty są niemal nowe. Do obiegu wchodziły w ciągu 1946 r., zastępując te wydrukowane w roku 1944 i 1945.

Mężczyźni wychodzą przez główne drzwi banku, zmierzając do samochodu z czekającym na nich kierowcą. Wtedy podchodzi do nich ten człowiek. Z wyglądu tajniak. Wyjmuje papiery, które podstawia pod nos K.

- Porucznik Nowak - mruczy niewyraźnie nazwisko. - Jestem z Urzędu Bezpieczeństwa. Prezes Urzędu Ziemskiego, obywatel Kitliński, zwrócił się do nas o przydzielenie ochrony podczas przewozu gotówki do Sopotu - teraz ubek mówi już wyraźnie.

K., który jest kierownikiem działu finansowego w Urzędzie Ziemskim, gestem zaprasza tajniaka do samochodu. Nie ma czasu przyglądać się dokumentom. Zresztą czasy są niebezpieczne. Nie ma dnia, żeby ktoś nie napadał na sklepy, banki, konwojentów gotówki, osoby prywatne. Ochrona zatem się przyda. Poza tym K. się śpieszy. Po drodze we Wrzeszczu musi jeszcze załatwić sprawy w urzędzie skarbowym.

Około godz. 10 służbowy Opel Olimpia wyrusza z Wrzeszcza. Jedzie otoczoną ruinami wypalonych kamienic al. Grunwaldzką. Atmosfera w samochodzie jest dosyć swobodna. Konwojent okazuje się uroczym człowiekiem. Cały czas opowiada dowcipy.

Pojazd zbliża się do skrzyżowania Grunwaldzkiej z ul. Opacką w Oliwie. Na skrzyżowaniu stoi jakiś mundurowy. Nagle oczy rozbawionego Stanisława Michalaka robią się okrągłe z przerażenia. Siedzący obok tajniak mierzy do niego z pistoletu, który wyciągnął z kieszeni płaszcza. Michalak mimowolnie podnosi ręce do góry.

- Na dół graby. Spokój. Bo rozwalę - warczy zupełnie odmieniony konwojent. - A ty - lufą trąca kierowcę w potylicę - zatrzymaj się przy mundurowym.

Gdy wóz się zatrzymuje człowiek w wojskowym ubraniu szybko wsiada do środka. Od razu wyjmuje pistolet. Napastnicy zmuszają kierowcę do zmiany trasy. Teraz opel jedzie Opacką w kierunku lasu, a dalej wjeżdża w jeden z leśnych duktów.

- Wysiadać! - komenderuje rzekomy konwojent. Wojskowy z kieszeni szynela wyjmuje kawałki sznura, którym krępuje ręce dwóch urzędników i kierowcy. Napastnicy każą im się położyć twarzą do ziemi.

Gdy przez kilkanaście minut nic się nie dzieje, kierowca odważa się podnieść głowę i rozejrzeć. Napastników nie ma. Ulotnili się piechotą z teczką pełną pieniędzy. Ograbieni jadą samochodem do Sopotu. Wprost do siedziby Urzędu Bezpieczeństwa złożyć doniesienie o rabunku.

Jeszcze tego samego dnia po przesłuchaniu obaj urzędnicy, Eugeniusz K. i Stanisław Michalak, zostają aresztowani. Ubecy jadą do sopockiego Urzędu Ziemskiego przy ul. Kościuszki 25/27 i aresztują prezesa urzędu, Kitlińskiego. Wszyscy trzej dostają zarzut "zlekceważenia obowiązków służbowych". Po tygodniu wszyscy wychodzą na wolność. Nie ma żadnych dowodów przeciwko nim. Śledczy kontynuują jednak działania w tej sprawie.

Mistyfikacja

Niemal rok po napadzie, 9 września 1947 r., ponownie aresztowany zostaje Eugeniusz K., a wraz z nim dwaj inni pracownicy wojewódzkiego urzędu ziemskiego: kierownik stołówki Władysław M.Marian Ż., referendarz działu finansowego. Poza nimi aresztowani zostają również Tadeusz W.Franciszek G. Milicjantom nie udaje się namierzyć i aresztować szóstego członka grupy, niejakiego "Stanisza", który zdążył się ulotnić ze swoją częścią łupu.

Bezpieczniacy odtwarzają przebieg zdarzeń. Okazuje się, że tylko Michalak, kierowca samochodu i prezes urzędu Kitliński nie mają nic wspólnego ze sprawą.

Przygotowania do skoku zaczynają się wiosną 1946 r. K., jako kierownik działu finansowego, często przewozi z Marianem Ż. pieniądze z banku do urzędu. Są to duże sumy. Obaj rozmawiają o tym i o napadach na konwojentów, które w tym czasie są plagą.

Tak rodzi się pomysł, żeby podobny napad sfingować.

Spiskowcy w swoje plany wtajemniczają kierownika stołówki, który dysponuje odpowiednimi "znajomościami". Władysław M. przejmuje sprawy w swoje ręce. Kontaktuje się z mieszkającym w Bożym Polu za Wejherowem Tadeuszem W., który ma broń i uchodzi za "partyzanta". W. dobiera kolejnych dwóch wspólników, którzy mają dokonać napadu. To nieznani konwojentom gotówki Franciszek G. i "Stanisz".

Na przełomie września i października grupa dwukrotnie przymierza się do napadu, lecz obie akcje spalają na panewce.

Kolejna okazja przytrafia się 30 października. Eugeniusz K. dowiaduje się, że następnego dnia ma jechać do Gdańska po wypłaty. Natychmiast dzwoni do Tadeusza W. do Bożego Pola. Następnego dnia stojący nieopodal wejścia do banku W. wskazuje konwojentów z gotówką udającemu ubeka "Staniszowi". Razem jadą do Wrzeszcza i potem do Sopotu. W Oliwie na skrzyżowaniu czeka na nich przebrany w mundur Franciszek G.

Zrabowanymi pieniędzmi, pod nieobecność czasowo aresztowanych, dysponuje "Stanisz", który przydziela sobie największą część łupu. Spiskowcy z urzędu ziemskiego: Eugeniusz K., Władysław M. i Marian Ż., dostają 250 tysięcy do podziału. Franciszek G., "wojskowy", otrzymuje 140 tysięcy. Tadeusz W. bierze 160 tysięcy zł. Po kilka tysięcy otrzymują dwaj mężczyźni, którzy złodziejom "wypożyczyli" broń do napadu. Ci ostatni także zostają namierzeni i aresztowani przez milicję.

Pieniędzy jednak nie udaje się odzyskać. Oskarżeni zdążyli je niemal w całości wydać. Wszyscy mają być sądzeni przez Gdański Wojskowy Sąd Rejonowy na wyjazdowej sesji w Sopocie. Ma to być proces pokazowy. Oskarżeni są przestraszeni. Wojskowi sędziowie mogą orzec wyroki dożywocia albo nawet śmierci.

W czwartek, 11 grudnia 1947 r., rozpoczyna się rozprawa, która odbywa się w największej sali Zarządu Miasta Sopotu (dziś to sala obrad sopockiej Rady Miasta). Publiczność szczelnie wypełnia pomieszczenie, starając się nie uronić ani jednego słowa z tego, co dzieje się podczas procesu. Kolejno zeznają oskarżeni. Potem mowy wygłaszają prokurator i obrońcy oskarżonych. Rozprawa przeciąga się. Jest już noc. Sąd ogłasza półtoragodzinną przerwę.

Gdy skład sędziowski ponownie pojawia się na Sali, jest już druga w nocy. Przewodniczący składu sędziowskiego zaczyna czytać wyroki.

Najsurowsze wyroki otrzymują Tadeusz W. i Franciszek G. - obaj zostają skazani na 15 lat więzienia. Urzędnicy Eugeniusz K. i Władysław M. dostają 10 letnie wyroki. Marian Ż. otrzymuje 3 lata odsiadki. Pomniejsze wyroki dostają właściciele wypożyczonej broni. Oskarżeni mogą "odetchnąć". Niektórzy na sali mogą czuć się zawiedzeni. Nazajutrz prasa napisze o wyjątkowo łagodnych wyrokach dla uczestników napadu. Ludzie wychodzą z gmachu i idą do domów. Ci, którzy przyjechali z daleka, idą nocować do znajomych. Za kilka godzin trzeba będzie iść do pracy.

Opinie (30)

  • Dla kasy sie robi wygibasy

    • 23 1

  • Tak właśnie powstała historia SKOK-u w Sopocie (1)

    • 79 19

    • Bo leming dalej nie może się pogodzić, że jego ulubieni włodarze robili za konie pociągowe niejakiemu Marcinowi P.

      • 17 13

  • teraz prawdziwi złodzieje kradną w majestacie prawa (2)

    i nic im nie można zrobić, łapie się tylko drobnicę

    • 112 1

    • wtedy tez

      Prl to nie bylo państwo prawa, najwięcej kradli UBecy i to nie tylko z podatków ale i normalnie z napadów rabunkowych. Zobacz aferę żelazo na YouTube

      • 8 5

    • masz na mysli donalda t? nowaka i rosto-blaum-wskiego?

      oraz sikorskiego - dawniej blumensztain ? przeciez wszyscy wiedza ze oni okradaja , bo los juz taki jest - co zabral to zwroci! na szczescie uwazaja sie za teoretykow katolikow i po smierci czeka DOZYWOCIE w ciepełku.

      • 8 2

  • To były dobre, pionierskie czasy (1)

    • 23 1

    • tak, coś jak w 1989 ...

      • 1 0

  • Myślałem, że to artykuł o to Janie Vincencie vel Jacku R.

    ale przecież milion to kwota zdecydowanie zbyt mała jak na "osiągnięcia" tego pana:)

    • 52 11

  • Takie... (1)

    artykuły to ja lubię czytać!

    • 48 0

    • Podpis ok

      • 2 0

  • Wałęsa dawaj moje 100 milionów !!! (4)

    Ha ha ha

    • 55 7

    • Ale ja byłem pierwszy!

      • 8 0

    • To był bdb pomysł na prywatyzację majątku narodowego. Wystarczyło nie wybierać komuchów.

      • 4 5

    • (1)

      To było moje 100 milionów!

      • 5 0

      • Bolek już ma swoje miliony, resztę stoczniowców puścił w skarpetkach przy tzw. okrągłym stole

        • 6 2

  • Przeczytałem tytuł z pomyślałem ze to znowu jakaś afera PO. (2)

    Dlaczego?

    • 62 26

    • bo masz manie przesladowcza? (1)

      • 9 8

      • bo ma mozg i sam widzi, nie oglada co mu podazd

        czlowiecze bez zdania

        • 8 6

  • Ochrona uczy się na błędach.

    Teraz to robią nasi politycy i bandziory,ale w białych rękawiczkach,bez broni.A obywatele jak byli bezbronni i bezsilni tak są dymani do dzisiaj.

    • 46 0

  • Hmm,myslalem ze to znowu o naszym kochanym PO i donaldzie przodowniku.No Adamowicz tez by tu pasowal:) A tu prosze,wczesniejsze rzezimieszki.Artykul spoko:)

    • 36 11

1

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Najczęściej czytane