• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Sport - to trzeba czuć

Kowalski&Rachoń Materiały Dobrze Sprasowane
24 maja 2004 (artykuł sprzed 20 lat) 
Z Ryszardem Krauze prezesem firmy PROKOM rozmawia Jakub Kowalski

Grał Pan kiedyś w koszykówkę, nawet reprezentacyjną, ale złoty medal mistrza Polski zdobył Pan dopiero jako sponsor drużyny. Satysfakcja taka sama?

- Lepszy taki medal, niż żaden. Chociaż ja najmniej na niego zasłużyłem: to zasługa dziesięciu chłopaków, trenera i całego zaplecza klubu - ja tylko ich wspieram z boku. Medal zawiśnie na ścianie w gabinecie, choć nieco z boku, żeby były jeszcze miejsca na inne trofea. Podczas finałów - które przeszły moje najśmielsze oczekiwania - wróciła za to gorąca atmosfera z moich spotkań sprzed lat, ten huk trybun.

Kto Pana namówił na grę w koszykówkę?

- To była normalna droga. Zacząłem z kolegami w szkole z nauczycielem wuefu: byłym zawodnikiem, potem trenerem. Zdobywaliśmy razem mistrzostwa szkół podstawowych i średnich. W Gdyni istniał klub Start i gra tam była czymś naturalnym. Najpierw juniorzy. Pamiętam kilometry przebiegnięte w lasach na Kaszubach, gdzie zawsze mieliśmy obozy. Trasa liczyła 16 kilometrów: do Tępczca i z powrotem. Niezmordowany trener Zbyszek Zuchniewski czekał na nas na mecie jak wracaliśmy nieprzytomni, pół idąc. Spędziłem kilka lat w reprezentacji juniorów, grałem w mistrzostwach Europy. Emocjonujących spotkań była masa.

Z czasem pojawiło się też powołanie do kadry seniorów i wyjazd na olimpiadę w Moskwie, z którego Pan nie skorzystał, chociaż to marzenie każdego sportowca. Dlaczego?

- Pamiętam powrót pociągiem nocnym z Wrocławia. Graliśmy wtedy z Gwardią o awans do pierwszej ligi. Przegraliśmy trzema punktami, choć akurat zagrałem dobry mecz - rzuciłem ponad 30 punktów. Trener powiedział mi, że mam - jak cała kadra juniorów - zagrać w Moskwie, ale wymóg podstawowy: dwa razy dziennie trening. A ja akurat jechałem na zajęcia z mechaniki o 7.15, bo miało być kolokwium. To się nie mogło udać. Nie byłbym w stanie pogodzić sportu z nauką, chyba że przeniósłbym się na AWF. Miałem trzy tygodnie na decyzję, ale uważałem, że Politechnika jest mi bardziej potrzebna. Do Moskwy pojechała cała ekipa. Szkoda mi tej olimpiady, ale to nie była zła decyzja.

Trener Eugeniusz Kijewski nie jest jedyną osobą z koszykarskiej przeszłości, z którą współpracuje Pan do dziś. Skąd się to bierze?

- To wychowanie przez sport. Jak się sprawdzasz, a już zwłaszcza w sportach zespołowych, masz łatwiej w życiu. Kijewski jest trenerem pierwszego zespołu. Z moim trenerem Zuchniewskim gramy teraz w jednym klubie tenisowym. Z Kazimierzem Wierzbickim, prezesem Trefla, z którym kiedyś razem graliśmy w Starcie, opiekujemy się klubem Prokom Trefl. On zrobił coś niebywałego: miał pomysł na klub i że "po trzech latach pierwsza liga, a potem pojedziemy". Jak powiedział, tak zrobił. Obiecałem mu: "Jak będziesz potrzebował wsparcia to zadzwoń", ale to jego zasługa.

Na czym więc polega fenomen tak szybkiego rozwoju klubu? Pieniądze?

- Nie wiem, czy to jest fenomen. Liczy się na pewno stworzenie drużyny: w tym roku stało się to podczas drugiego meczu z Anwilem, gdy obydwie piątki - na parkiecie i na ławce - przeżywały mecz tak samo. To jest klasyczny team-work. Też ogromne oddanie ludzi. Mamy wielu dobrych zawodników. Wybór trenera Kijewskiego był dobry, bo to trzeba czuć.

Ale podobno i tak to Śląsk zagra w Eurolidze.

- Wiadomo jednak, że nie mamy odpowiedniego obiektu, aby aplikować o grę w Eurolidze. Budżet jest napięty, możliwości manewru też są małe. Jeśli w Eurolidze miałby zagrać Śląsk to szczerze powiem, że to byłoby salomonowe rozwiązanie.

Może wyjściem byłoby pozyskanie sponsora?

- Na pewno, bo szkoda by stracić to wszystko. Robimy coś więcej, niż tylko stworzenie drużyny. Proszę zobaczyć ilu ludzi zaczęło grać w koszykówkę, ten ruch na wszystkich poziomach jest niebywały. Prokom Trefl ma być dla nich marzeniem. Dlatego nagrodą w turniejach dla dzieci będzie możliwość treningu z pierwszym zespołem.

Może Pan porównać koszykówkę i tenis?

- Dzisiaj o zespół jest trudno, o indywidualności jest łatwo. A bycie w drużynie wydziela pozytywne emocje. W tenisie tego brakuje, a zawodnik staje się samotnikiem. Dlatego zbudowaliśmy PZT Prokom Team.

Co dał Panu sport?

- Kiedyś jako rozgrywający musiałem zarządzać niewielkim, pięcioosobowym zespołem - teraz ludzi jest trochę więcej. Na pewno nauczyłem się szybkości w podejmowaniu decyzji. Uporu, wytrwałości, pracowitości. Tenis dodał cierpliwość i wielokrotne przełamywanie samego siebie. W biznesie istnieje też motywacja do dalszego działania. Ja mam jeszcze nad czym pracować, dlatego mniej jeżdżę na wyjazdowe mecze.

Gra Pan jeszcze?

- Koledzy z klubu tenisowego zarazili się koszykówką. Stworzyliśmy śmiały team i co niedziela gramy z pierwszą drużyną Prokomu Trefl. Próbujemy stawiać czoło tym młodym ludziom i coraz gorzej nam idzie.
Kowalski&Rachoń Materiały Dobrze Sprasowane

Opinie (16)

  • może by wam lepiej nawet wyszło...

    • 0 0

  • może morze jest głębokie i szerokie

    • 0 0

  • jak nie przepadaja to niech sobie idą na piwo bo tu jest napis "opinie" czyli miejsce w sam raz na komentarze

    • 0 0

  • dobry pomysł :)

    no to na piwko!
    na przeciwko!

    • 0 0

  • jak przyznaja eurolige prokomowi(co by bylo extra) to moze swoje mecze mogliby rozgrywacnp w hali Olivii

    • 0 0

  • Panie Krauze

    czy może pozwoli pan przeprowadzić ze sobą wywiad o tematyce "Jakim to Krauze jest złodziejem" ? :)

    • 0 0

2

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Najczęściej czytane