Juliusz Machulski w swoim najnowzsym filmie
"Superprodukcja - kulisy skandalu" nie oszczędzkił nikogo. Do gorzko-ironicznego tygla wrzucił A. Wajdę, K. Kieślowskiego, C. Pazurę, R. Glińskiego, tzw. kino lekturowe i "ciepłe" o życiu - jak np. "Edi". W gruncie rzeczy, my filmowcy, jesteśmy śmiechu warci, a kino, nawet to artystyczne, przede wszystkim ma być rozrywką - tłumaczył reżyser "Superprodukcji".
Przedpremierowy pokaz filmu z udziałem Juliusza Machulskiego, Anny Przybylskiej, Rafała Królikowskiego, Janusza Rewińskiego i Roberta Jarocińskiego odbył się w superkinie "Krewetka". Recenzenci narzekają na "polskie kino lekturowe", odsyłając filmowców na... ulicę. Tam leżą ponoć tematy na współczesne filmy. I o tym właśnie - w uproszczeniu - jest "Superprodukcja".
- Od dawna chciałem zrobić film o środowisku filmowców. Jestem w końcu w tym interesie do 25 lat. Brakowało mi tylko "ramy". I przyszedł do mnie któregoś dnia facet, który chciał nakręcić film dla swojej ukochanej, która wymarzyła sobie zostać gwiazdą filmową. Zrezygnował, kiedy dowiedział się, ile to kosztuje - opowiadał Juliusz Machulski.W każdym razie "Superprodukcja" z ciekawymi efektami specjalnymi, nad którymi pracował m.in. nominowany do Oskara za "Katedrę" Tomasz Bagiński - kosztowała około
czterech i pół miliona zł.
Obsada jest gwiazdorska, film zabawny, ale zawiodą się ci, którzy myślą, że "Superprodukcja" to komedia w stylu "Kilera".
J. Machulski zapewnił też, że póki co nie ma w planach "Seksmisji 2", ale teatr telewizji:
- To będzie "political fiction" o tym, że do władzy w Polsce dochodzi polityk jeszcze gorszy od A. Leppera, a Polacy nie zgadzają się na przystąpienie do Unii Europejskiej - zapowiedział.