- 1 17 osób dziennie słyszy tę diagnozę (44 opinie)
- 2 Ranking salonów masażu w Trójmieście (20 opinii)
- 3 To koniec boreliozy? Kończą się prace nad szczepionką (90 opinii)
- 4 Ciąża. Jak zachować płodność po leczeniu onkologicznym? (20 opinii)
- 5 Krajowa Sieć Onkologiczna znów opóźniona (26 opinii)
- 6 Wojtek i Agata z Life on Wheelz rozstali się (119 opinii)
Proces ws. Szwedki: pacjenci bez opieki, aparatura z wyłączonym alarmem
Kolejne odsłony procesu w sprawie Christiny Hedlund, Szwedki, która zapadła w śpiączkę po operacji powiększenia piersi, pokazują, jak nieodpowiedzialnie podchodzono w Pomorskim Centrum Traumatologii do tzw. pacjentów komercyjnych. Wedle zeznań świadków nie zawsze mogli oni liczyć na pomoc lekarską, a w aparaturze monitorującej ich funkcje życiowe wyłączano system alarmowy.
- Dowiedziałem się, że samo znieczulenie przebiegało prawidłowo, a także, że pacjentkę wybudzono z pełnym kontaktem. Dopiero później, w godzinach popołudniowych, doszło u niej do zatrzymania akcji serca. Zapytałem się, czy wszystkie urządzenia były w tym czasie włączone. Początkowo nie uzyskałem odpowiedzi - tłumaczył przed sądem.
Jak stwierdził, już później dowiedział się, że alarmy w aparaturze monitorującej funkcje życiowe pacjentki były wyłączone. Potwierdziła to w swoich zeznaniach jedna z pielęgniarek, która także jest świadkiem w tym procesie.
Lekarz tłumaczył jednak, że alarmy bywają wyciszane, ale jego zdaniem możliwe jest to tylko wówczas, gdy ktoś znajduje się przy pacjencie i w każdej chwili może ocenić jego stan.
Prawnik reprezentujący szpital pytał świadka, czy gdyby pacjentka poinformowała wcześniej o epizodach padaczki, które przechodziła w młodości, zastosowano by wobec niej inne procedury medyczne. Lekarz stwierdził, że w takiej sytuacji potrzebna jest dodatkowa konsultacja neurologiczna, gdyż podobne epizody zwiększają ryzyko każdego znieczulania. Tak czy inaczej - decyzja dotycząca poddania się operacji należałaby do pacjentki.
We wtorek zeznawał przed sądem także jeden z lekarzy pracujących na Oddziale Chirurgii Naczyniowej, na którym po operacji przebywała kobieta. Nie była ona pacjentką tego oddziału, ale tam - na zasadzie zapełnienia wolnych łóżek - oddelegowano ją.
On także - w momencie, kiedy doszło do sytuacji - przebywał na urlopie, był jednak w stanie dość dokładnie opisać sytuację innych leżących na oddziale pacjentów komercyjnych. Wedle jego zeznań dochodziło do sytuacji, kiedy byli oni praktycznie pozostawiani sami sobie.
W teorii zajmowali się nimi lekarze, którzy ich operowali, a później - gdy ci szli do domu - dyżurujący w szpitalu anestezjolog. W praktyce często zdarzało się jednak, że anestezjolog był akurat na bloku operacyjnym i nie był dostępny. Oczywiście - w razie nagłej potrzeby, można było wezwać innego anestezjologa, ale to trwało.
- Sam chyba ze dwa razy cewnikowałem pacjentów komercyjnych. Robiłem to na zasadzie zwykłej ludzkiej pomocy, bo w zasadzie nie mieliśmy uprawnień, aby się tymi osobami opiekować. Wiem, że temat ten był podnoszony podczas rozmów z dyrekcją, ale - przynajmniej póki ja pracowałem w szpitalu - nie został rozwiązany - mówił lekarz.
Opowiadał także o aparaturze monitorującej funkcje życiowe, która była zainstalowana na oddziale. On sam nie słyszał o wyciszaniu lub wyłączaniu w niej alarmów dźwiękowych, przyznał jednak, że w jego ocenie progi alarmowe były w niej źle ustawione, co powodowało, że alarm włączał się zbyt często, przeszkadzał innym pacjentom i powodował, że pielęgniarki i lekarze "zobojętnieli" na sygnał alarmowy.
Christina Hedlund zapadła w śpiączkę (do dziś znajduje się w stanie wegetatywnym) po operacji powiększenia piersi, która odbyła się w 2010 roku. Co ważne, wcześniej lekarze w Szwecji odmówili kobiecie wykonania podobnego zabiegu. Gdański szpital nie miał w tym względzie oporów, jak okazało się - nie miał też stosownych uprawnień, aby taki zabieg w ogóle przeprowadzić.
Chociaż śledztwo w tej sprawie wciąż trwa (zarzuty usłyszało póki co pięć osób: były dyrektor szpitala, lekarka wykonująca operację, anestezjolog oraz dwie pielęgniarki), to równolegle przed gdańskim sądem toczy się proces cywilny, który wytoczyła szpitalowi rodzina poszkodowanej kobiety.
Domaga się ona od szpitala odszkodowania w wysokości niespełna 1 mln zł, zadośćuczynienia w kwocie ok. 2,5 mln zł oraz wypłacania dożywotniej renty w wysokości ponad 40 tys. zł. Dodatkowo chce, aby szpital pokrył wynoszące ok. 2 mln zł koszty leczenia.
Obecnie zresztą placówka już wypłaca kobiecie co miesiąc ok. 12 tys. zł - tak zarządził sąd na samym początku procesu, biorąc pod uwagę ogromne koszty leczenia, na które narażona jest rodzina poszkodowanej.
Opinie (52) 1 zablokowana
-
2014-03-11 20:40
Szpital jest placówką publiczną
Kto płaci kwoty odszkodowań? My - podatnicy, płatnicy NFZ
- 9 1
-
2014-03-11 21:50
Moja ostatnia wizyta u lekarza
Recenzja: co panu dolega i co zapisać?
- 4 1
-
2014-03-12 08:29
Lekarze-jak zwykle
od zawsze najbardziej poszkodowana grupa zawodowa w tym kraju. Lecz tylko i wyłącznie w swojej ocenie.
- 1 3
-
2014-03-12 09:14
ale jaja
doktorek prywatę walił a szpital ma płacić (czyli ja!), ździerać z doktorka!! i dyrekcji za brak nadzoru!!
- 6 0
-
2014-03-12 09:16
tragicznie napisany artykuł pod wzgledem składni...
trzeba się wracać co chwilkę do początku zdania żeby zobaczyć co autor miał na myśli.
- 0 1
-
2014-03-12 11:02
Standard
Wyłączanie alarmów w aparaturze monitorującej funkcje życiowe to standard na OIOM-ach, a tak na marginesie - może by tak personel beknął finansowo, a nie szpital, wtedy bardziej by się przyłożyli do roboty
- 1 1
-
2014-03-12 19:09
kto będzie płacił odszkodowanie?
my - mieszkańcy Gdańska, płacący podatki i składkę zdrowotną?
Kto jest za to odpowiedzialny?- 0 0
Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.