- 1 50 lat pracuje w jednym zakładzie (144 opinie)
- 2 Coraz więcej psów na plaży. To problem? (205 opinii)
- 3 700 stoisk i 1 mln gości w Gdańsku (185 opinii)
- 4 Twórca Amber Gold pisze list do dziennikarzy (185 opinii)
- 5 Pierwsza maszynistka SKM w XXI wieku (201 opinii)
- 6 Woda w zatoce bezpieczna. Można się kąpać (133 opinie)
Dni bezmięsne - absurdy PRL-u w Trójmieście
Nie zna życia ten, kto nie kroczył dumnie przez miasto z "naszyjnikiem" z rolek papieru toaletowego... Dziś nas to śmieszy, ale w czasach PRL bój z rzeczywistością kojarzącą się obecnie z Monty Pythonem był codziennością. Książka Małgorzaty Sokołowskiej "Dni bezmięsne czyli umiarkowany optymizm w sprawie gumiaków" jest trochę śmieszną, a trochę straszną podróżą do czasów uważanych najczęściej za słusznie minione.
Młodsi czytelnicy zapewne nie pamiętają, ale kiedyś papier toaletowy sprzedawany był na sznurkach. 10 rolek, niczym naszyjnik z wartościowych pereł, nosiło się dumnie na szyi, a zdezorientowani sąsiedzi wypytywali z nadzieją w głosie: "gdzie rzucili?" Bo papier toaletowy był oczywiście deficytowy. Podobnie jak cukier, którego można było kupić tylko 1 kg na osobę, więc gdy już się gdzieś pojawił, to dzieci były "pożyczane" na potęgę i w sklepach pojawiały się wyłącznie rodziny wielodzietne.
O absurdach PRL-u opowiada kolejna książka Małgorzaty Sokołowskiej. Już sam tytuł wydaje się absurdalny, choć jest faktem. Dni bezmięsne z powodu tradycyjnie przejściowych kłopotów w zakresie aprowizacji 31 lipca 1959 roku wprowadziło Ministerstwo Handlu Wewnętrznego. Polegały one na tym, że w poniedziałki w stołówkach i barach można było kupić tylko dania bezmięsne. Także w sklepach można było nabyć najwyżej podroby czy salceson - a i to najczęściej spod lady. Co ciekawe, zarządzenia nie zniesiono do dziś.
Parówki są, ale jakie?
Dziennik Bałtycki z 15 września 1971 roku przedstawiał problemy, które dotyczyły niemal wszystkich. Bo były rzeczy, które rozczarowywały nawet ciemiężony naród, który bezczelnie nie potrafił radować się, że znowu coś rzucili. A tym razem było to nie byle co, bo parówki.
"W ubiegłym tygodniu kilka razy w gdańskich "Delikatesach" i sklepach MHM sprzedawano parówki. Wyglądały nieapetycznie (czarne w miejscach zawieszania). (...) - czytamy w gazecie. Dziennikarz oburzał się też, że parówki były za duże i za słabo związane sznurkiem. Gdańskie zakłady mięsne czekała więc kontrola.
Jak wiadomo, nie samą kiełbachą człowiek jednak żyje. Ale popić też nie było łatwo. Komentarz do tytułu Głosu Wybrzeża z 23 maja 1976 roku jest zbyteczny. Gazeta nie próbowała ominąć jednego z kluczowych problemów ówczesnych czasów i grubą czcionką zapytała wprost: "Tylko jedno pytanie: Kiedy będą kieliszki?"
Pytanie w tej formie było potem powtarzane często, także przez inne gazety. Dotyczyło m.in. rajstop, dresów, cebuli, świec, sanek... Rząd walczył jak mógł, ale głównie przez propagandowe hasła. Odwoływano się m.in. do wartości rodzinnych:
Każda zmarnowana godzina pracy przedłuża stanie w kolejkach Twojej żony
W PRL-u z niedoborami nie walczono bowiem czynem, a raczej słowem. Doskonale obrazuje to opis kłopotów z dostarczaniem... wody do Gdyni. W 1963 roku okresowo zabraniano np. podlewania ogródków w dzielnicach wyżej położonych. Zaliczały się do nich jednak nie tylko Witomino czy Kamienna Góra, ale nawet... Grabówek i Mały Kack. Gdy to nie pomogło, zaczęły się eksperymenty - np. próby podlewania wodą morską. I to niewiele dało, bo przejściowe problemy trwały nieco dłużej niż zapowiadano - przez kolejne 26 lat, czyli do 1989 roku.
PRL to też oczywiście kolejki. Stało się do budki telefonicznej, na postoju taksówek, których szoferzy odmawiali co drugiego kursu i robili łaskę, jeśli kogoś zabrali, no i oczywiście do sklepów - czasami nawet do pustych, bo miała pojawić się dostawa. I nie miało wielkiego znaczenia czego, bo brakowało wszystkiego, więc trzeba było sobie jakoś radzić.
Tłoczno na zamkniętych plażach
Autorka w zasadzie nie komentuje tej rzeczywistości, bo najczęściej żadne komentarze nie są potrzebne. Wszyscy radzili sobie jak mogli i szukali wytchnienia. Nawet na plaży zamkniętej z powodu zatrucia wody ściekami spływającymi do morza rzeką Kaczą były tłumy. Każda okazja do zapomnienia o szarej rzeczywistości wykorzystywana była maksymalnie.
- Nie jest to książka ani o gospodarce, ani o polityce - pisze Małgorzata Sokołowska. - To, co w zamieszczonych wycinkach prasowych wydaje nam się absurdem, było wówczas normą. Jak ukryć, że nie ma wody w kranach, skoro każdy to wiedział? "Szczerze" więc opisywano sytuację, by obowiązkowo zapowiedzieć, że spodziewany jest "dalszy" postęp, a "ojcowie miasta" czynią wszystko, by tę trudną sytuację poprawić, choć nie jest to łatwe - ironizuje autorka.
Opinie (400) ponad 10 zablokowanych
-
2014-03-01 12:59
Pogoda była gorsza, brzydki był prezydent, wódka droga, nie było tyle konserwantów ..........................................
- 1 1
-
2014-03-01 13:45
teraz życie w Polsce to zmarnowane życie..do niczego człowiek nie dojdzie ..
to klęska , upodlenie , stop w rozwoju i wzajemnie wyniszczenie...dno ..intelekt zanika z szybkością światła, wulgaryzm , brud , smród i chlanie , wielkie chlanie ..ci co widzą co innego to dlatego , ze nie chcą widzieć tego co się dzieje ale spokojnie zaraz to ich dotknie !
- 3 0
-
2014-03-01 14:23
komuna
A ja wam powiem tak. W sklepach bywało różnie, słuchało się zachodnich stacji radiowych, robiło się prywatki .A przede wszystkim młodzież nie nudziła się, były domy kultury ,kluby sportowe, w szkołach kółka zainteresowań .Dziewczyny same sobie szyły ciuchy i to jakie! Młodzież miała wpojony szacunek (przez komunistyczną szkołę) dla osób starszych, mówiliśmy dzień dobry, ustępowaliśmy miejsca w tramwajach, autobusach. Mieliśmy marzenia i plany, o których gadaliśmy na podwórku przy trzepaku! Nawet łobuz miał swój kodeks honorowy i na swoim terenie nie kradł. Bawiliśmy się w podchody i starsze dzieciaki opiekowały się młodszymi , bo to było nasze podwórko, o które razem z "blokowym" dbaliśmy, a dzielnicowy, który regularnie pojawiał się na dzielnicy zawsze z nami zagadał. A piszę o centrum Wrzeszcza
- 3 0
-
2014-03-01 15:04
Za komuny miałem gęste włosy
A teraz jestem łysy.
- 1 0
-
2014-03-02 12:46
WMG
Witam.Jeśli ktoś pracował miał wczasy pod gruszą,dzieci na kolonie jeżdziły,żłobki darmowe itp.Brak artykułów spożywczych no i tak bywało.Ale nie oszukujmy się,kombinowało się i na święta szynka,pomarańcze i prezenty były.A i nie głodowało sie tak jak teraz.Mimo że pracuję 10 h dziennie po opłatach mogę co najwyżej pasztetową z rodziną jeść.Zmieniło się to że bardziej ubogi jestem.Kto narzekał Niebieskie Ptaki (nieroby),intelektualiści którzy śniła się druga Ameryka a teraz sami biedują lub kręcą szemrane interesa.Więc śmieszy mnie te stwierdzenie że jest to powrót do odległych strasznych czasów.Jesli tamte były straszne to te jakie są?
- 4 0
Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.