• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

JESTEŚMY W UNII

JG, PAP
9 czerwca 2003 (artykuł sprzed 21 lat) 
Frekwencja 58,8 proc., 81,7% na TAK

Referendum Unijne przebiegło bez większych komplikacji. W województwie pomorskim oficjalnie nie naruszono ciszy wyborczej. Oficjalnie, gdyż na przykład prałat Henryk Jankowski w niedzielnym kazaniu agitował przeciw integracji Polski z Unią Europejską.

Wiele obaw wiązano z sobotnio-niedzielną nocą, podczas której urny z głosami pozostawały w lokalach wyborczych.
- Noc minęła nadzwyczaj spokojnie i nic nie zakłóciło przebiegu referendum - powiedział Ferdynand Rymarz, przewodniczący Państwowej Komisji Wyborczej.

W gdańskiej delegaturze Krajowego Biura Wyborczego poinformowano nas, że referendum w województwie pomorskim przebiegło wyjątkowo spokojnie.
- Nie zanotowaliśmy naruszeń ciszy wyborczej. Nie doszło również do poważniejszych ekscesów w lokalach wyborczych - powiedziała "Głosowi" pracownica biura.

Opinia Krajowego Biura Wyborczego nie dotyczy najwyraźniej kościołów, gdyż to właśnie tam dochodziło do przypadków łamania ciszy wyborczej.
W Gdyńskim kościele pod wezwaniem Najświętszej Marii Panny jedna ze skarbonek oklejona została antyunijnymi treściami.

Do najpoważniejszego incydentu doszło jednak podczas kazania wygłaszanego przez prałata Henryka Jankowskiego.

- Nikt do dnia dzisiejszego nie powiedział nam, na jakich zasadach i jakim kosztem mamy wejść w struktury bezdusznej i ateistycznej Unii Europejskiej. Współpracy poszanowaniu i idei jednej wielkiej ojczyzny narodów europejskich mówię tak. Ale Unii bez Boga, biurokracji i ograniczeniu wolności narodów, ich suwerenności i prawa do samostanowienia - nie - powiedział prałat.

Ksiądz Jankowski dodał również, iż Unia i Bruksela jeść Polakom nie da. - Możemy liczyć tylko na siebie - grzmiał.

Na zakończenie kazania Henryk Jankowski przestrzegł wiernych, żeby nie zapominali ile zła przyniósł okres zniewolenia komunistycznego i poddania się dyktatowi "czerwonych komisarzy".
- Nie pozwólmy, aby powtórzyło się to w zniewoleniu od komisarzy z Brukseli czy też wuja Sama z Ameryki - dodał prałat.

Na tle całego kraju, gdzie w sobotę głosy oddało 17,61 proc. obywateli uprawnionych do głosowania województwo pomorskie wypadło bardzo dobrze. W pierwszym dniu referendum zagłosowało 27,98 proc. gdańszczan, 33,36 proc. sopocian oraz 29,4 proc. mieszkańców Gdyni. W całym województwie pomorskim frekwencja w sobotę wyniosła 21,56 proc.

Pomimo niskiej frekwencji w skali kraju politycy nie zdecydowali się - wzorem swoich kolegów z Litwy i Słowacji - na złamanie ciszy wyborczej. Przypomnijmy, iż po pierwszym dniu słowackiego referendum frekwencję oszacowano na 25 proc. Najpierw szefowie wszystkich partii politycznych, a następnie prezydent, premier i marszałek parlamentu zwrócili się do obywateli z prośbą o pójście do urn wyborczych. Podobna sytuacja miała miejsce na Litwie.


* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *

Najnowsze dane z Pomorza - poniedziałek z godz. 8:00

788 tys. Pomorzan głosowało za wejściem do UE. 196 tys. było przeciwko. To wyniki po zliczeniu 95 proc. danych z pomorskich komisji referendalnych. Frekwencja na Pomorzu wyniosła ok 62,5 proc. Najwyższa była w Gdyni - 69,7 proc., Sopocie - 69,65 proc. oraz Gdańsku 68,36.. Najniższa w powiecie słupskim - 51,8 proc. oraz bytowskim 55 proc.

Najmniejszą przewagę zwolennicy UE uzyskali w powiecie kartuskim - za integracją opowiedziało się tam 25,8 tys. osób, a przeciwko 17 tys.

Zasady głosowania najlepiej zrozumieli mieszkańcy Sopotu - w mieście tym oddano zaledwie 45 głosów nieważnych.

* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *

Wojewodztwo pomorskie: 80% głosowało na TAK

Frekwencja w poszczególnych wojewodztwach:
wojewodztwo frekwencja frekwencja po
pierwszym dniu
dolnośląskie 59,63 proc. 19,87
kujawsko-pomorskie 57,89 proc. 18,07
lubelskie 55,45 proc.11,95
lubuskie 58,21 proc. 18,46
łódzkie 57,70 proc.17,44
małopolskie 59,91 proc. 15,28
mazowieckie 58,59 proc. 19,51
opolskie 53,07 proc. 16,25
podkarpackie 57,32 proc. 11,23
podlaskie 52,71 proc. 12,77
pomorskie 62,49 proc. 21,56
śląskie 61,93 proc. 20,9
świętokrzyskie 52,01 proc. 12,46
warmińsko-mazurskie 54,23 proc. 17,25
wielkopolskie 60,98 proc. 17,42
zachodniopomorskie 58,47 proc. 21,18.

* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *
Państwowa Komisja Wyborcza: oficjalne wyniki w województwie pomorskim
Głos WybrzeżaJG, PAP

Opinie (195)

  • henio

    albo henio wali głupa albo lesio l robi to samo albo obaj robią nam wodę z mózgu oba już są ustawieni jeden ma jantar drugi brukselkę i ok

    • 0 0

  • Michi_beck

    ...To pewnie chapiesz dzidy...?

    • 0 0

  • Dla euroentuzjastów..

    "Powie ktoś - to czysta futurologia, wróżenie z fusów - ta cała pisanina o skutkach wejścia Polski do Unii Europejskiej. Któż może wiedzieć, co nas tam czeka, zresztą - gorzej niż jest nie może już być... Ktoś, kto tak mówi, z gruntu się myli. Po pierwsze - może być gorzej, wystarczy spojrzeć na niektóre kraje postkolonialne. Po drugie - nasza przyszłość w Unii Europejskiej jest możliwa do przewidzenia dla każdego, kto nie zamyka oczu na doświadczenie i analizuje zjawiska społeczno-gospodarcze w Europie i na świecie.
    Proces integracji Polski z Unią nie zaczął się dzisiaj, lecz trwa od 1 stycznia 1994 r. na mocy traktatu stowarzyszeniowego i jego skutki są aż nadto widoczne w naszym kraju. Ponadto dobrego materiału do porównań dostarcza przypadek byłej NRD, która jako pierwsze państwo postkomunistyczne weszła do Unii 13 lat temu. Znane są także w ogólnych zarysach wyniki negocjacji, które lokują Polskę na pozycji członka UE drugiej kategorii. Wreszcie - trzeba jasno zdać sobie sprawę, iż Unia jest krokiem w kierunku globalizacji, zaś efekty procesów globalizacyjnych są znane, bowiem ze szczególną ostrością ujawniły się w dotkniętej kryzysem Argentynie.

    Akcesja dla prawnuków?
    Część opinii publicznej, poddana "medialnej obróbce", skłonna jest myśleć o Unii w kategoriach życzeniowych. Tymczasem w wąskim kręgu politycznych elit wszyscy są zgodni co do jednego - pierwsze 3 lata po akcesji będą dla Polski czasem niesłychanej nędzy, potu i łez, a bezrobocie stanowić będzie społeczną plagę co najmniej do 2010 r. Taką opinię można usłyszeć zarówno od zwolenników, jak i przeciwników akcesji. Tylko w rządowej kampanii na ten temat głucho.
    Wypada więc w tym miejscu zapytać, dlaczego w takim razie rząd i proeuropejskie elity tak prą do Unii, wiedząc, że będzie źle?
    Kalkulacje mogą być tu różne. Jedni obawiają się przewrotu na scenie politycznej i definitywnej utraty wpływów, inni boją się rozliczeń związanych z doprowadzeniem kraju do ruiny, u niektórych zaś wynika to z oceny, że po pierwszych ciężkich latach w Unii kiedyś będzie lepiej (skąd my to znamy?). Ci ostatni utrzymują, że dzięki integracji dystans, jaki dzieli Polskę od bogatego Zachodu, będzie się stopniowo skracał i jest szansa, że za 20-30 lat osiągniemy taki jak tam poziom dochodu narodowego na jednego mieszkańca. Tymczasem negatywne procesy uruchomione wraz ze stowarzyszeniem z Unią z chwilą akcesji jeszcze się wzmogą, doprowadzając do dalszego ekonomicznego osłabienia naszego państwa, a następnie do jego likwidacji na rzecz superpaństwa europejskiego. Trzeba ratować kraj przez zmianę dotychczasowej ultraliberalnej polityki na protekcjonistyczną wobec polskiej gospodarki, a zwłaszcza rolnictwa. To zaś bez suwerennego państwa nie będzie możliwe. Akcesja zamknie możliwość odwrotu od polityki Balcerowicza, i ostatecznie uniemożliwi rozliczenie elit za prowadzenie rabunkowej gospodarki przez 13 lat III Rzeczypospolitej.

    Tu i teraz
    Nie wdając się jednak w rozważania o tym, co w razie integracji spotka nasze wnuki i prawnuki, spróbujmy zastanowić się nad tym, co czeka nas samych i nasze rodziny.
    Wejście kraju ubogiego, jakim jest Polska, do elitarnego klubu milionerów, jakim w istocie jest Unia, wywoła zjawisko określane szokiem integracyjnym. Sprowadza się ono do uświadomienia sobie przez opinię publiczną, iż obiecywane profity z akcesji nie nastąpiły, za to negatywne jej skutki są aż nadto odczuwalne.
    Dnia 1 maja 2004 roku, którą to datę europejska lewica wybrała nieprzypadkowo jako moment akcesji, na pozór nic nadzwyczajnego się nie stanie - to samo słońce, to samo niebo nad Polską... Radykalna zmiana dokona się jednak w sferze prawa: w tym dniu na własne życzenie przestaniemy być państwem suwerennym, w którym Naród Polski decyduje o swoich sprawach. Nadrzędne stanie się prawo Unii.

    Będzie drożyzna
    Co nas zaskoczy? Pierwszym najbardziej widocznym dla przeciętnego obywatela skutkiem akcesji będzie wzrost cen, spowodowany uzgodnieniem w toku negocjacji wyższych niż dotąd stawek podatku VAT. Unia bardzo naciskała na te podwyżki, ponieważ procentowo określona część VAT trafia do Brukseli w formie składki. Kraj o tak niewielkim dochodzie jak Polska, a o tak dużej liczbie mieszkańców, musi zatem płacić relatywnie wyższy podatek VAT (22 proc.), aby poziom składki nie odbiegał zbyt daleko od stawek w krajach Piętnastki o zbliżonym potencjale. Z drugiej strony - nasz rodzimy resort finansów gwałtownie poszukuje środków na akcesję - 11,5 mld zł w 2004 r. i dalszych 30 mld zł do 2006 r. Poszukuje - rzecz jasna - w naszych kieszeniach.
    Za co więc Polacy zapłacą po akcesji drożej? Jak podaje w swoim opracowaniu ekspert prawa finansowego Janusz Szewczak - przyjdzie nam drożej płacić m.in. za usługi gastronomiczne, geodezyjne i kartograficzne, prawne, wiertnicze, związane z budową dróg i mostów (wzrost VAT z 7 do 22 proc.), turystyczne, sportowe i pogrzebowe (wzrost VAT z 0 do 7 proc.), za materiały budowlane, maszyny rolnicze, instrumenty muzyczne, strzykawki, okulary i szkła kontaktowe, aparaty do mierzenia ciśnienia (wzrost VAT z 7 do 22 proc.), a także za wyroby rękodzieła ludowego (wzrost VAT z 3 do 22 proc.). Szczególnie dotkliwy będzie, zdaniem Szewczaka, wzrost cen na artykuły niezbędne dla każdej rodziny, np. najwyższą 22-procentową stawką VAT obciążone zostaną towary dla dzieci, odzież, obuwie, kosmetyki, wózki dziecięce, przybory szkolne oraz... ogłoszenia prasowe.
    Ponadto podwyżki obejmą wiele podstawowych artykułów żywnościowych, takich jak cukier (o 30 proc.), mleko, mąka, oraz... banany i papierosy (w ostatnim przypadku z racji wzrostu akcyzy).

    Płace w zamrażarce
    Na wzrost kosztów utrzymania poważny wpływ będzie miał także fakt, że Unia zamierza wprowadzić akcyzę na nośniki energii - gaz i węgiel, oraz dodatkową opłatę za prąd.
    Oprócz tego wzrosną ceny usług komunalnych. Dlaczego? Ponieważ w negocjacjach przyjęliśmy unijne normy z zakresu ochrony środowiska, których spełnienie wymaga w najbliższych kilkunastu latach nakładów na inwestycje rzędu 45 mld euro - według szacunków resortu środowiska, a w ocenie Banku Światowego - aż 66 mld USD. Około 20 proc. z tej kwoty wyłoży unijny Fundusz Spójności, resztę jednak samorządy i przedsiębiorstwa muszą wygospodarować same. Jeśli ktoś sądzi, że np. elektrownia nie odbije sobie na klientach wydatków na filtry ograniczające emisję do atmosfery, ten nic nie zrozumiał z ponaddziesięcioletniej lekcji ekonomii, jaką przerabiamy w Polsce. To samo dotyczy przedsiębiorstw gospodarki komunalnej - które podyktują nam wyższe opłaty za wodę, odprowadzenie ścieków, wywóz śmieci, komunikację miejską. Oczywiście samo inwestowanie w środowisko jest rzeczą ze wszech miar pożądaną, jednak nie na taką skalę, iżby zachwiało to podstawami egzystencji mieszkańców.
    Słowem - ceny w Polsce po akcesji będą europejskie, za to płace... pozostaną na niezmienionym poziomie. Już dziś resort finansów mówi o zamiarze rezygnacji z waloryzacji rent i emerytur oraz zamrożeniu płac budżetówki. Poniekąd jest to zrozumiałe w wypadku waloryzacji cenowej (a taką mamy w Polsce), skoro inflacja osiągnęła pułap zaledwie 0,3 proc. Po akcesji jednak ceny pójdą w górę, a mimo to emeryt nie dostanie nawet tych śmiesznych 18 złotych! Notabene pierwszą ofiarą integracji padli artyści - ci sami, którzy bezmyślnie uśmiechają się do nas z billboardów, zachwalając akcesję. Na rzecz Unii przyjdzie im oddać część swoich dochodów, bowiem minister finansów zamierza zmniejszyć wolne od podatku koszty uzyskania przychodu. Oczywiście artyści protestują, ale przecież sami tego chcieli...
    Dla zubożałego społeczeństwa będzie niewielką pociechą, że po akcesji spadną ceny biletów samolotowych i międzynarodowych rozmów telefonicznych, a także importowanych samochodów (za to benzyna pójdzie w górę).

    W transportowej sieci
    Cóż jeszcze w razie akcesji zaskoczy przeciętnego obywatela? Z pewnością ruch. Polska, jako kraj tranzytowy w przewozach na Wschód, po wejściu do Unii szczególnie odczuje wzrost natężenia ruchu. W negocjacjach zobowiązaliśmy się wpuścić na nasze drogi od pierwszego dnia akcesji największe unijne TIR-y, o nacisku 11,5 tony na oś. Na razie będą się mogły poruszać po jednej czwartej naszej sieci drogowej (o długości 4600 km z 18 tys. km dróg krajowych), ale od 2010 r. uzyskają dostęp praktycznie wszędzie, bez względu na to, czy zdążymy z inwestowaniem w poprawę nawierzchni.
    W Polsce prawie nie ma w tej chwili nawierzchni, które zdolne byłyby przyjąć tak ciężkie pojazdy, nawet najlepsze drogi krajowe wytrzymują nacisk do 10 ton. Trzeba więc wybudować autostrady. Za co? Według dyrektora Marka Rolli z Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad - Unia oferuje na ten cel 1 mld euro. Resztę trzeba pożyczyć w bankach. Tymczasem budowa jednego kilometra autostrady kosztuje 3-5 mln euro, a wybudować trzeba setki kilometrów. Dodajmy do tego budowę tysięcy kilometrów dróg niższej klasy, ale o wzmocnionej nawierzchni, oraz koszty utrzymania dotychczasowej sieci drogowej, dewastowanej po akcesji przez ponadnormatywne pojazdy - i obraz staje się pełny: czekają nas horrendalne wydatki.

    Z kieszeni podatnika
    Jaką formę przybierze nasza składka na sieć drogową - na razie nie wiadomo. Pierwsza próba zebrania pieniędzy na realizację tych ambitnych planów skończyła się niepowodzeniem wskutek powszechnego sprzeciwu. Chodzi o osławione winiety. Resort infrastruktury pracuje gorączkowo nad innym rozwiązaniem. Może skoczy w górę akcyza, a z nią ceny paliw? Niech jednak nikt sobie nie wyobraża, że będąc w Unii będziemy mogli skorzystać na swoim tranzytowym położeniu, pobierając myto... Nic z tych rzeczy! Wprowadzenie jakichkolwiek dodatkowych opłat trzeba notyfikować w Brukseli, a objęcie nimi samych przewoźników zagranicznych jest sprzeczne z unijnym prawem. Dlatego każdą opłatę trzeba tak kalkulować, aby przy okazji "nie zarżnąć" własnych przedsiębiorstw transportowych.
    Wprawdzie bez pieniędzy dróg nie będzie, ale - jak mówi stare polskie przysłowie - "słowo się rzekło, kobyłka u płota". TIR-y ruszą na te drogi, które są. Będą jechać, żłobiąc koleiny w asfalcie, bo najważniejszą rzeczą w Unii jest wielki rynek od Gibraltaru po Rygę i wszystko jest mu podporządkowane. Zresztą trzy czwarte tych przewozów kompletnie nie ma sensu, bo po co np. wozić holenderskie mleko z Holandii do Włoch, a włoskie z Włoch do Niemiec, zatruwając po drodze piękne Alpy? Mimo to TIR-y przemierzać będą dzień i noc centra polskich miast na czele ze stolicą, ponieważ nie zaplanowano obwodnic dla ruchu tranzytowego. TIR-y będą stać na światłach, korkować skrzyżowania, dymić i warczeć. Jeśli więc komuś w mieszkaniu zadrżą szyby w oknach - to poczuje, że jest w Unii.

    Rewolucja na półkach
    Po akcesji zmieni się oferta sklepów. Miejsce wielu polskich produktów zajmie towar importowany. Stanie się tak dlatego, że polscy przedsiębiorcy nie zdołają na czas przygotować się do unijnych standardów, o czym za chwilę.
    Import już od połowy lat 90. stopniowo zastępuje polską produkcję, a po akcesji zjawisko to jeszcze się nasili. Jak podaje prof. Mieczysław Kabaj z Instytutu Pracy i Spraw Socjalnych, importujemy nawet takie drobiazgi, które z powodzeniem moglibyśmy produkować u siebie - jak gwoździe, pinezki, śruby, wkręty, kartony, pudła, torby papierowe, papier toaletowy, chusteczki higieniczne, zamki, kłódki, klucze, miotły, pędzle, szczotki, tiule, koronki, hafty, zszywki, spinacze, a nawet grzebienie i guziki.
    Oczywiście szary obywatel-konsument może być nawet zadowolony z poszerzonej oferty, ale ten sam obywatel jako pracownik szybko odczuje ten import na własnej skórze, kiedy pewnego dnia przyjdzie mu zameldować się w urzędzie pracy. I niech nikt nie mówi, że zawojujemy Unię naszym eksportem, skoro przez ostatnie 10 lat rokrocznie deficyt wzajemnej wymiany handlowej wahał się w granicach 5-8 mld USD na naszą niekorzyść, a dziś sięga kwoty co najmniej 70 mld USD.
    Deficyt wymiany towarowej, według prof. Kabaja, ma 10-procentowy udział w globalnym popycie krajowym. W Polsce jest ok. 15 mln ludzi w wieku produkcyjnym, a zatem - wskutek importu 1,5-1,6 mln z nich dotkniętych jest bezrobociem z powodu tegoż deficytu.
    Zalew importu będzie szczególnie bolesny w wypadku produktów żywnościowych. Nęcić będą nas ze sklepowych witryn płaty plastikowej szynki bez smaku, kiełbasy o dziwnie ostrej czerwonej barwie. Na chłodniczych półkach zamiast polskiego schabu, z którego można usmażyć aromatyczne schabowe - narodowy przysmak - królował będzie schab z wielkich tuczarni zachodnich, twardy jak podeszwa. Wraz z upadkiem większości mleczarni zniknie większość naszych serków, jogurtów i tanie mleko w folii. Wraz z upadkiem małych ubojni i masarni znikną wędliny pachnące dymem wędzenia. Niestety, będziemy musieli kupować towar zachodni, bo dobry polski, nawet jeśli się ostanie, będzie dla nas za drogi (firmy muszą sobie odbijać na klientach podwyższone koszty wynikające z dostosowania do unijnych standardów).
    Nie będzie także wolno promować towaru hasłem "dobry, bo polski". Reklama odwołująca się do narodowych uczuć jest w Unii zakazana.

    Kłody pod nogi
    Niemiła niespodzianka w razie ewentualnego wejścia Polski do Unii czeka naszych przedsiębiorców. Zamiast poszerzenia rynków zbytu napotkają administracyjną blokadę.
    Z dniem akcesji zaczną obowiązywać europejskie normy, standardy i certyfikaty. Przedsiębiorcy, którzy nie będą ich spełniać, nie będą mogli prowadzić działalności i sprzedawać swoich produktów zarówno na polskim, jak i unijnym rynku. Kontrola rynku pod tym względem zostanie wzmocniona. Miejsce naszych wyrobów szybko zajmą napływające szeroką falą produkty z krajów Piętnastki. Spotykana gdzieniegdzie opinia, że wzmożona konkurencja zagraniczna dotyczy tylko eksporterów, a ci, którzy sprzedają towary na lokalnym rynku, mogą spać spokojnie, świadczy o kompletnej ignorancji tego, kto ją wyraża. Polski rynek stanie się częścią jednolitego rynku europejskiego i poddany zostanie tym samym prawom.
    Według eksperta UKIE dr. Macieja Duszczyka, deficyt Polski w obrotach z Piętnastką po akcesji wzrośnie. Do 2001 r. sięgnął on 63 mld euro i co roku powiększa się o dalsze 5-7 mld euro. Badania przeprowadzone przez ekspertów z Europejskiego Centrum w Natolinie wykazały, że akcesja grozi likwidacją 60 proc. polskich małych i średnich przedsiębiorstw.

    Przepustka na rynek
    W wypadku wielu wyrobów przemysłowych wymagane będzie posiadanie znaku CE. Stanowi on przepustkę na rynek, świadcząc, że dany wyrób spełnia wymagania bezpieczeństwa wynikające z unijnych dyrektyw i może być dopuszczony do obrotu. Zakres wyrobów podlegających oznakowaniu CE jest szerszy niż lista produktów objętych dotąd w Polsce znakiem "B", stąd część producentów dotąd nie jest świadoma, iż muszą posiadać certyfikat. Ponadto przez wyrób należy rozumieć nie tylko produkt finalny, lecz także jego komponenty, przez co łańcuch certyfikatów ulega wydłużeniu. Oznaczenie CE musi posiadać sprzęt elektryczny, wysoko- i niskociśnieniowy, urządzenia gazowe, kotły wodne, zabawki, wyroby budowlane, maszyny, środki ochrony indywidualnej, nieautomatyczne urządzenia wagowe, implanty medyczne, urządzenia medyczne, urządzenia diagnostyczne in vitro, materiały wybuchowe na cywilny użytek, jachty i łodzie rekreacyjne, dźwigi i urządzenia linowe do przewozu osób, chłodziarki i zamrażarki, wyposażenie radiowe i telekomunikacyjne.
    Procedura uzyskania znaku CE bywa różna w zależności od rodzaju wyrobu. Najprostsza polega na przygotowaniu precyzyjnej dokumentacji technicznej, wystawieniu przez producenta certyfikatu zgodności i wyrywkowej kontroli produktów pod kątem zgodności z przepisami UE. Warunkiem skorzystania z tej drogi jest jednak stosowanie norm unijnych, te zaś zostały w dużej części przyjęte do zbioru Polska Norma w wersji angielskiej. Producent, chcąc się nimi posłużyć, będzie musiał zatem skorzystać z usług tłumacza i ponieść niemałe dodatkowe koszty (z tłumaczeniem tych wysokospecjalistycznych tekstów mają trudności nawet tłumacze przysięgli). Większość procedur zmierzających do uzyskania znaku CE wymaga jednak udziału tzw. organu notyfikowanego, skomplikowanych testów i badań nad prototypem, procesem produkcji i produktem seryjnym. Koszt uzyskania znaku CE sięga, według ekspertów UKIE, 120-280 tys. euro i wiąże się z dodatkowymi wydatkami na dostosowanie linii produkcyjnych, rzędu 70-300 tys. euro.

    Kosztowny HACCP
    Jeszcze większe wymagania postawione zostaną po akcesji produktom spożywczym. Tutaj certyfikat HACCP będzie obowiązywał nie tylko w fazie produkcji, lecz także w transporcie i handlu żywnością, gastronomii i cateringu. Wyłączeni z tego obowiązku będą jedynie rolnicy, jeśli sprzedają nieprzetworzone płody rolne. Uzyskanie tego certyfikatu jest jeszcze droższe niż w wypadku wyrobów przemysłowych. Jego koszt według UKIE może sięgać 1,2 mln zł, a dalsze 4 mln producent będzie musiał zainwestować w modernizację produkcji. Same koszty doradztwa to dziesiątki tysięcy złotych. W branży mięsnej tylko 1 proc. firm posiada certyfikat HACCP, w mleczarstwie - 5-10 proc. Według Eurostatu (europejski odpowiednik GUS-u), w takich krajach jak Hiszpania, Portugalia, Austria z powodu braku certyfikatów po akcesji ok. 30 proc. firm zbankrutowało.
    Ubocznym skutkiem podwyższonych standardów będzie likwidacja bazarów i targowisk, do których tak przywykliśmy przez ostatnich 13 lat. Tymczasem powszechnie wiadomo, że wszystkie wielkie skandale związane ze skażeniem żywności (dioksyny, BSE i in.) miały miejsce nie w Polsce, lecz pod czujnym okiem Brukseli.

    BAT na przedsiębiorców
    Nie mniejszym problemem dla producentów będzie konieczność uzyskania zintegrowanego pozwolenia na działalność. Dotyczy to firm, które wpływają na środowisko np. przez emisję gazów i pyłów, spust ścieków, składowanie odpadów, emisję hałasu lub w inny sposób. Firmy takie będą musiały dokonać inwestycji dostosowujących poziom emisji do wymagań UE, stosując tzw. Najlepsze Dostępne Techniki (z ang. BAT). Według szacunków resortu środowiska, dostosowanie - i to jeszcze przed 2004 r. - będzie musiało przeprowadzić ok. 2 tys. polskich przedsiębiorstw. Tymczasem do tej pory większość z nich o tym nie wie, zaś stosowne wnioski złożyło zaledwie kilkadziesiąt podmiotów, a pozwoleń wydano 10. Przedsiębiorcy, którzy w chwili akcesji nie będą posiadali zezwolenia, będą musieli zamknąć swoje zakłady. Polska zobowiązała się podczas negocjacji wydać na inwestycje w ochronę środowiska co najmniej 40 mld euro, a niektóre źródła szacują wydatki jeszcze wyżej, np. Bank Światowy na 66 mld USD. Wsparcie Unii nie przekroczy 40 proc. tej kwoty, a może być znacznie mniejsze. Gros obciążeń spadnie na przedsiębiorców, a pozostała część - na samorządy. Dla pierwszych oznaczać to będzie wzrost kosztów i spadek konkurencyjności w zderzeniu z firmami unijnymi. Samorządy zaś, posiadając monopol naturalny w zakresie usług komunalnych, wnet odbiją sobie większe wydatki na mieszkańcach. Oznacza to wzrost opłat za wodę, ścieki, wywóz śmieci, wprowadzenie podatku katastralnego, słowem - wzrost kosztów utrzymania.
    Równie kosztowne dla polskich producentów okaże się zapewne dostosowanie do standardów sanitarnych. Na przykład producenci drobiu muszą wymienić praktycznie wszystkie klatki, ponieważ obecne nie odpowiadają unijnym normom. Szkoda, że nikt im tego nie powiedział kilka lat wcześniej, kiedy masowo kupowali klatki wycofywane z byłej NRD...
    Przedsiębiorcy przeważnie nie zdają sobie sprawy także z tego, że wszyscy nowi podatnicy VAT działający krócej niż rok, jeśli chcą po akcesji eksportować towary na unijny rynek, będą musieli zapłacić kaucję gwarancyjną i uzyskać zabezpieczenie bankowe lub majątkowe w wysokości 400 tys. zł. Wymagają tego przepisy Unii jako zabezpieczenia wobec nadużyć związanych z rozliczaniem VAT.

    Rewolucja w opłotkach
    Co może zaskoczyć rolników? Trudno będzie im zaakceptować odwróconą logikę unijnej polityki rolnej. Traktuje ona gospodarstwo rolne jak małą fabrykę. Rolnicy będą musieli zakupić komputery, prowadzić ewidencję sprzedaży i płacić podatek dochodowy. Muszą przy tym uważać, aby nie przekroczyć dozwolonych kwot produkcji, ponieważ w takim wypadku Unia wymierza dotkliwe kary finansowe. Ostatnio spotkało to fińskich producentów mleka, którzy nieopatrznie zainwestowali w rozwój produkcji. Nadwyżki plonów będą musiały być przez rolnika po prostu niszczone - tak jak w całej Unii.
    Zwiększą się kłopoty ze sprzedażą plonów z polskich pól i hodowli. Nierównoprawne dopłaty, jakie ustanowiono w negocjacjach, wystawiają polskiego rolnika na nierówną, nieuczciwą konkurencję z zachodnim farmerem. Dopłata nie stanowi bowiem w istocie pomocy dla samego rolnika, lecz jest sposobem na dotowanie konsumpcji, tzn. trafia w rzeczywistości do kieszeni konsumenta, który płaci mniej za żywność. Nasze produkty będą po prostu droższe niż zachodnie, bo Unia będzie je dotowała w mniejszym stopniu. Na skutek tego stopniowo zostaną wyparte z rynku. Sytuacja dochodowa rolników pogorszy się, prowadząc do likwidacji większości małych i średnich gospodarstw. Na ich miejscu powstawać będą wielkie przedsiębiorstwa agrarne, gospodarujące na setkach hektarów ziemi. Opustoszeją polskie wioski. Zamiast nich - jeśli okolica jest atrakcyjna - wyrosną luksusowe zagraniczne letnie rezydencje.
    Obiecujący polskiej wsi finansowe korzyści ignorują zresztą rzeczywistość. Wielu rolników nie będzie w stanie skorzystać nawet z tych niskich dopłat, z uwagi na trudną procedurę składania wniosków, nadmierne rozdrobnienie gospodarstwa, a także z uwagi na nieuregulowany stan własnościowy. Skorzystanie zaś przez rolnika ze środków strukturalnych na inwestycje wymaga pokonania wielu administracyjnych barier oraz prefinansowania, czyli uprzedniego sfinansowania inwestycji z własnej kieszeni lub przy pomocy kredytu bankowego.

    Bajer dla młodzieży
    Przykra niespodzianka czeka też po akcesji młodzież, której rządowa propaganda obiecuje pracę i studia na Zachodzie.
    W kraju nie tylko miejsc pracy nie przybędzie, ale jeszcze ubędzie - wskutek masowych plajt polskich przedsiębiorstw, a także zwolnień spowodowanych tzw. restrukturyzacją górnictwa i hutnictwa oraz ucieczką mieszkańców wsi do miast. Co więcej - nie będzie również legalnej pracy na Zachodzie, ponieważ kraje Piętnastki, dotknięte kryzysem, same borykają się z rosnącym bezrobociem. Dlaczego zagraniczny pracodawca miałby zatrudnić Polaka, jeśli musi mu płacić tyle samo co swojemu rodakowi? Jeśli więc młodzież zdoła się zatrudnić, to w większości na czarno, a więc bez ubezpieczenia i gwarancji socjalnych. Akcesja nic pod tym względem nie zmieni. Młodzież musi też pamiętać, że w wyniku negocjacji najważniejsze rynki pracy - m.in. niemiecki i austriacki, pozostaną dla niej zamknięte przez 7 lat.
    Równie nieuczciwe jest obiecywanie młodzieży, że będzie mogła studiować, gdzie chce. Przecież już dziś może to robić, jeśli ma pieniądze na opłacenie nauki i utrzymanie. Otwarcie uczelni na zagranicznych studentów może natomiast przynieść skutek zgoła nieoczekiwany: wzrośnie u nas w kraju presja, aby wprowadzić powszechną odpłatność za studia. To zaś oznacza, że młodzieży naszej nie tylko nie będzie stać na studiowanie na Sorbonie, ale i polskie uniwersytety pozostaną dla niej niedostępne.
    Co zaś tyczy się "swobody podróżowania", warto, aby młodzież wiedziała, że na zachodniej granicy zachowana zostanie po akcesji kontrola paszportowa i stan ten będzie trwał latami, ponieważ Polska ma być strefą buforową, chroniącą Unię przed napływem emigrantów ze Wschodu. Natomiast zamknięta zostanie nasza granica wschodnia przez wprowadzenie obowiązku wizowego dla wschodnich sąsiadów. Oznacza to, że w większości przypadków i od nas, Polaków, tamta strona zażąda wiz. Dlaczego utrzymanie paszportowego status quo na Odrze i zaciągnięcie żelaznej kurtyny na wschodzie miałoby ułatwić Polakom podróżowanie? Propagandowe hasło jest, jak widać, pozbawione logiki.

    Ciąganie po sądach
    Zaskoczeni będą też po akcesji mieszkańcy Ziem Odzyskanych. Układy Polski z Niemcami, polegające m.in. na potwierdzeniu przez Zjednoczone Niemcy granicy na Odrze i Nysie, celowo pomijają kwestie indywidualnych roszczeń byłych niemieckich właścicieli do majątku pozostawionego na ziemiach zachodnich i północnych. Sprawa ta jest, zdaniem Niemców, nadal otwarta. O ile pozostając poza Unią, mieszkańcy tych terenów chronieni są przez polskie prawo, to po wejściu do Unii muszą liczyć się z tym, że byli właściciele wystąpią z roszczeniami przed unijnymi sądami. Otwarcie przyznał to unijny komisarz Verheugen podczas niedawnej wizyty w Polsce. Mówili też o tym kanclerz Niemiec Gerhard Schroeder podczas zjazdu wypędzonych i wielu innych polityków. Przed kilku laty wiele szumu w Polsce wywołała też uchwała Bundestagu, w której niemiecki parlament uznał tzw. wypędzenie za sprzeczne z prawem międzynarodowym. Wiadomo, że w niemieckich archiwach zgromadzona jest kompletna dokumentacja dotycząca ok. 600 tys. nieruchomości na Ziemiach Odzyskanych.
    Na temat zaskakujących skutków akcesji można by pisać jeszcze długo. Wypada więc życzyć wszystkim Polakom, abyśmy jednak... nie dali się zaskoczyć!
    Małgorzata Goss"

    Skoro dopięliście już do swojego to czas już chyba najwyższy zastanowić się jaka będzie ta nagroda.
    Ato Ja

    • 0 1

  • Europejczyk - wydymany

    Referendum, referendum i po referendum. Polko, czy wiesz, że sypiasz z Europejczykiem? A ty, Polaku, też zdradzasz żonę z Europejką... Ale się porobiło, co?
    Stephen Byers w latach 1998-2002 był członkiem brytyjskiego rządu. W wywiadzie mówi o tym, jak biedne kraje są dymane przez bogate, i o co właściwie chodzi w światowej ekonomii. Byers najpierw napatrzył się na to wszystko, a potem zabrał teczkę pod pachę i odszedł z rządu Tony'ego Blaira. To się nazywa honor, odpowiedzialność, wiara w ideały. Sciskajmy posladki przed wydymaniem.

    • 0 0

  • mama mia!!! Małgosiu
    teraz to mnie zdołowałaś... :(

    • 0 0

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Najczęściej czytane