• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Kto zagra na Arenie?

Jacek Stańczyk
7 czerwca 2007 (artykuł sprzed 17 lat) 
- Kto będzie cieszył się z bramek strzelanych na Baltic Arenie? - pyta prezydent Adamowicz... - Kto będzie cieszył się z bramek strzelanych na Baltic Arenie? - pyta prezydent Adamowicz...

- Niech Arka i Lechia grają w Gdańsku - zachęca prezydent Adamowicz. - Nie, dziękujemy - odpowiadają w Gdyni. Prezydent Gdańska chciałby, aby na stadionie Baltic Arena grała w przyszłości drużyna Arki Gdynia.



- Z pewnością nie my. No chyba, że w finale Ligi Mistrzów - odpowiadają w Gdyni. - Z pewnością nie my. No chyba, że w finale Ligi Mistrzów - odpowiadają w Gdyni.
Zważywszy na wzajemne relacje kibiców dwóch najważniejszych trójmiejskich zespołów piłkarskich idea ta wydaje się dość kontrowersyjna. Prezydent Gdańska nie widzi jednak problemu, bowiem nie chce, aby budowany z okazji Euro 2012 stadion stał bezużyteczny po zakończeniu turnieju, tak jak ma to obecnie miejsce w większości obiektów portugalskich. Szuka więc wszelkich możliwych rozwiązań jego zagospodarowania.

Korzystając z opinii firm konsultingowych i podpierając się przykładami miast, w których na jednym obiekcie grają dwie drużyny (Monachium, Turyn, Mediolan), Paweł Adamowicz wysłał dwa tygodnie temu list do gdyńskich władz i klubu Arka z zaproszeniem do rozważenia możliwości korzystania z obiektu.

Arka i Lechia grają na Baltic Arenie

- Stadion ma mieć charakter gościnny. Nie chcemy za to pieniędzy. Oferta wobec Gdyni wpisuje się w proces tworzenia metropolii. Współpracować powinniśmy we wszystkich dziedzinach, również w sporcie. Jest to test na rozumienie metropolii. - mówi prezydent Adamowicz.

Czy Gdynia ten test zdaje pozytywnie? Ze słów Pawła Adamowicza można odnieść wrażenie, że jednak nie, bo prezydent Wojciech Szczurek pomysł odrzuca.

Z drugiej jednak strony nie można się gdyńskim władzom dziwić, bo dla nich priorytetem jest rozbudowa istniejącego obiektu przy ul. Olimpijskiej. Zmodernizowany stadion ma pomieścić ok. 17 tys. widzów i spełniać wszelkie wymogi FIFA i UEFA. Procedury formalne i prace przygotowawcze prowadzone są już od wielu miesięcy.

Nie oznacza to jednak, że Gdynia odcina się od pomysłu metropolii i nie pomoże Gdańskowi w organizacji mistrzostw Europy. W liście do prezydenta Adamowicza Wojciech Szczurek zapewnia o pomocy gdyńskiego samorządu.

- Ze swojej strony deklaruję również udostępnienie gdyńskiego stadionu, co z całą pewnością pomoże organizatorom nie tylko w rozplanowaniu treningów i spotkań sparingowych, ale również stworzenia całego zaplecza sportowego - dodaje.

W samym klubie pomysł gdańskiego prezydenta przyjmują z uśmiechem. Innymi słowy, nikt sobie nie wyobraża, żeby Arka miała grać w Gdańsku.

- Arka jest ukochanym klubem gdynian, rozgrywa swoje mecze przy ul. Olimpijskiej i będzie grać w Gdyni dla radości jej mieszkańców - ucina spekulacje dyrektor klubu Robert Potargowicz.

Kwestia finansowania obiektu i późniejszego wykorzystania spędza sen z powiek gdańskim rajcom. Wciąż nie wiadomo bowiem ile pieniędzy na stadion dostaniemy od rządu, ile od Unii Europejskiej i czy w jego budowę zaangażują się prywatni przedsiębiorcy. Nie tak dawno prezydent Adamowicz wystosował apel do biznesmenów z prośbą o włączenie się w projekt Euro 2012.

- Jak na razie dochodzą do nas pojedyncze głosy zapytania. Żadnych deklaracji jednak jeszcze ma - powiedział prezydent.

Kluby sportowe

Opinie (178) 5 zablokowanych

  • Jak to na jakiej na tej która stoi obok nowej hali zaraz za zmodernizowanym stadionem Lechii ślepy czy co

    • 0 0

  • 1.skąd ten pomysł na Baltic Arenę?

    nie oceniam sprawy czy by się udało, może jakiś mecz towarzyski albo pucharowy.zabezpieczyć można,a po paru zadymach i wyrokach następnych amatorów będzie trudno znaleźć. sprawa ma się tak że p. Krauze mógłby sam sfinansować BA ,co więcej zapewnić jej dalsze utrzymanie i P.Adamowicz to wie.stąd ten pomysł.a skoro ma Arkę więc... itd. pewnie też to czytał co w dalszej części...

    • 0 0

  • 2.skąd ten pomysł na B A ?

    Hossa Krauzego
    Piotr Karnaszewski, Filip Kowalik, 31.05.07, 00:00 AM

    Wzaledwie dwa miesiące 1,7 mld złotych! W tak imponującym tempie do tej pory rosła tylko giełdowa wartość hutniczych aktywów Romana Karkosika. Ale ta wiosna na warszawskim parkiecie należała do Ryszarda Krauzego. Tyle zyskało nie jego ukochane dziecko, Prokom Software, ale udziały w Polnordzie, który w przyszłym roku chce sprzedać 3 tys. mieszkań i stać się największą polską firmą deweloperską. Ryszard Krauze zdaje się płynąć na fali sukcesu.

    Prokom rozdaje karty w informatyce, Bioton to lider na rynku biotechnologii, a już niedługo dzięki Petrolinvestowi Ryszard Krauze stanie się największym polskim nafciarzem. Równocześnie pracuje nad cywilizowaniem swojego sposobu prowadzenia interesów. Znany w przeszłości jako "łowca państwowych zleceń", nowe biznesy rozwija z dala od administracyjnych kontraktów. W Prokomie Software buduje prosty przekaz - co było, to nie jest, teraz jesteśmy dużą profesjonalną firmą, która nie potrzebuje forów, aby dostać kontrakty. Nawet jego zastępca Wiesław Walendziak zaklina się, że przestał widywać kolegów z PiS.
    W obliczu profesjonalizacji biznesów Krauzego nie na miejscu wydają się sugestie, że pcha się na salony IV RP i podpowiada ekipie Kaczyńskich - na wzór Jana Kulczyka za czasów SLD - nazwiska osób, którymi powinni obsadzać państwowe firmy. A jednak wszystko wskazuje, że chociaż Krauze robi biznes znacznie bardziej przejrzyście niż w poprzedniej dekadzie, to polityka jest rzeką, z której wyjść mu niełatwo. Poza tym przychylność władzy zawsze może się przydać. Tym bardziej że cesarz, jak go nazywają najbliżsi współpracownicy, znów zwietrzył szanse na wielkie państwowe kontrakty, zmienia się tylko branża: po informatyce nadchodzi czas na infrastrukturę. Teraz wspólnie z państwowym PKO BP Krauze chce budować autostrady, hotele i stadiony na Euro 2012.

    Piłkarska impreza tylko przyspieszy trwające od pięciu lat prace nad przeorientowaniem grupy kapitałowej Krauzego z informatyki na biznes związany z budownictwem. W efekcie Prokom Software stanowi tylko 15 proc. wartości aktywów gdyńskiego tuza, ale wciąż jest jedynym biznesem, którym zajmuje się on na co dzień. Tu najważniejszym wyzwaniem pozostaje troska o to, co się już ma, czyli prokomowskie kontrakty w kontrolowanych przez skarb państwa spółkach - PZU, PKO BP, Poczcie Polskiej, a w przyszłości może także PKP. Wszystkie te spółki mają rozległe i potrzebujące integracji struktury. Prokom jest w nich od lat, dlatego nie musi walczyć o przetargi, wystarczy mu zwykła przychylność zarządów tych firm, które po prostu nie będą przeszkadzać.
    Najlepiej widać to na przykładzie PZU. W firmie nie rozstrzygnięto przetargu na centralny system informatyczny, mimo to spółka Krauzego ciągle ma pełne ręce roboty za sprawą umów dodatkowych i kolejnych aneksów do zawartego jeszcze w 2000 r. kontraktu na świadczenie usług informatycznych (ostatni aneks nr 6 obowiązuje do 30 września 2008 roku). Takimi małymi kroczkami od połowy 2004 r. Prokom Software podpisał już umowy na co najmniej 400 mln zł (są to tylko kontrakty ujawnione).
    Dziś, mimo że front polityczny się zmienił, Krauze czuje się pewnie. W zarządach największych polskich firm pojawili się ludzie, których losy nieraz przecinały się z losami Krauzego i jego firm. W państwowym PZU mamy więc dziś Jaromira Netzla, widywanego onegdaj na trybunie honorowej sponsorowanej przez Krauzego Arki Gdynia. Trójmiejski adwokat swego czasu chciał sprzedać Prokomowi biurowiec Stoczni Gdyńskiej (więcej - "Forbes" 07/2006).
    Choć przez pół roku wyciął skutecznie całą ekipę Cezarego Stypułkowskiego (kojarzonego z Aleksandrem Kwaśniewskim), pozostawił wówczas w spółce byłego głównego specjalistę ds. informatyki wojennej Włodzimierza Soińskiego. Za informatykę w spółce odpowiadał on w 1995 roku, a następnie w latach 2002-2004. Za pierwszym razem Prokom został wybrany na partnera strategicznego PZU i zaczął wdrażać system Insuer. Za drugiej kadencji Soińskiego w zarządzie PZU unieważniono stary przetarg i ogłoszono nowy na stworzenie całego systemu centralnego o wartości 1,5 mld złotych. Wygrał go znowu Prokom, ale ostatecznie nie zawarto umowy wykonawczej.
    Drugim ważnym polem działania Grupy Prokomu jest kontrakt na informatyzację PKO BP. Przedłużające się bezkrólewie (trzeci konkurs na prezesa nie został rozstrzygnięty) sprzyja szefowi rady nadzorczej mecenasowi Markowi Głuchowskiemu, który dostał pełnomocnictwo do sprawowania bezpośredniego nadzoru nad spółką. Jego trójmiejska kancelaria prawna Głuchowski Jedliński Rodziewicz Zwara i Partnerzy zatrudnia córkę prezydenta Kaczyńskiego, poza tym pracowała ona zarówno dla Prokomu Software, jak i Prokomu Investments, czym szczyci się w referencjach.
    Również w Poczcie Polskiej, gdzie w 2006 r. Prokom zawarł umowy na 102,2 mln zł, do niedawna panował przychylny Krauzemu Zbigniew Niezgoda. Co więcej, były dyrektor biura zarządu TVP za czasów Walendziaka, do PP i spółek zależnych zdążył wprowadzić zastęp "pampersów" - m.in. członkiem zarządu PP wciąż pozostaje Mirosław Jakubowski, który z Niezgodą pracował w biurze zarządu TVP. Do rady Pocztowego TUW trafił Marek Chodkiewicz z telewizyjnego biura kontroli.

    Sytuacja jest więc uderzająco podobna do tej z 1998 r., kiedy Prokom dopinał umowę stulecia na komputeryzację ZUS. Wówczas prezes Stanisław Alot za doradcę wziął sobie Jana Prochowskiego - warszawskiego prawnika z kancelarii Interlex (NIK uznał, że działał on ze szkodą dla ZUS), który jednocześnie współpracował z Krauzem (w późniejszych oświadczeniach Prokom całkowicie odcinał się od niego). To właśnie Prochowski wymyślił, aby pod koniec 1998 roku do ZUS wziąć bezrobotnego wówczas bankowca Ireneusza Fąfarę. Po pół roku Fąfara został wiceprezesem ZUS odpowiedzialnym m.in. za informatyzację tej instytucji.
    Zanim trafił na nowe stanowisko, "rozmowę kwalifikacyjną" o swojej przyszłej pracy i informatyzacji ZUS odbył z samym Wielkim Informatykiem, jak wówczas nazywano Ryszarda Krauzego. Fąfara w kwietniu tego roku zrezygnował z pracy w ZUS i jest dziś nieoficjalnym kandydatem do zarządu PKO BP - jeszcze kilka miesięcy temu mówiło się o nim w kontekście prezesury, dziś "tylko" jako o wiceprezesie ds. informatyzacji.
    O tym, że Ryszard Krauze stosuje metody rodem z III RP, grzmiał ostatnio Piotr Piętak, wiceminister spraw wewnętrznych i administracji, odpowiedzialny za wdrożenie ogromnego systemu PESEL 2. Tak w wywiadzie dla publicstandard.pl relacjonował to pewien urzędnik: "Nie rozumiem, dlaczego Ryszard Krauze wciąż próbuje metod sprzed afery Lwa Rywina. W marcu 2006 r., kiedy ogłosiliśmy założenia budowy PESEL 2, poprzez jednego ze swoich dyrektorów zaproponował prywatne spotkanie. Następnie wysłał list w tej sprawie. Po co? Czyżby niczego nie zrozumiał? Przecież możemy rozmawiać oficjalnie".
    - Prośba o spotkanie z przedstawicielem MSWiA w sprawie informatyzacji państwa z naszej strony została sformułowana oficjalnie, na piśmie. O żadnym zapraszaniu na kolację nie było mowy - mówi Marek Zieleniewski, szef PR Prokomu.
    Oprócz tego pojedynczego zgrzytu Krauze na salonach IV RP porusza się finezyjnie. To nie metody Kulczyka. Z nowym prezydentem nie ma już fotografowania się na wspólnych przejażdżkach samochodowych, turniejach tenisowych, skończyły się wizyty biznesmenów w pałacu. Krauze ciągle potrafi zaskarbiać sobie życzliwość wpływowych osób przyjaznymi gestami, takimi jak przekazanie ziemi pod Świątynię Opatrzności Bożej czy wykupienie papieskiego domu w Wadowicach. Przekazując go archidiecezji krakowskiej, tłumaczył, jak ogromnym zaszczytem było dla niego oddanie go pod opiekę wieloletniemu przyjacielowi Jana Pawła II, kardynałowi Stanisławowi Dziwiszowi.
    Krauzego ceni sam premier Kaczyński za to, że do majątku doszedł własną ciężką pracą. Otacza go aura przyjaźni z prezydentem, zawiązanej w czasie rządów SLD, gdy Lech Kaczyński nie miał pracy. Wychwala go opozycja.
    - Krauze to człowiek konkretny, zdecydowany, robi bardzo dobre wrażenie. Oceniając go, trzeba pamiętać o takich szczegółach jak sposób postępowania z ludźmi. On po prostu jest sympatyczny i uprzejmy - mówi pomorski poseł PO Tadeusz Aziewicz.
    Uznanie na szczytach władzy pomaga Krauzemu zneutralizować rewolucyjny zapał części polityków PiS, którzy uwierzyli w wyborcze hasło swojej partii dotyczące zwalczania oligarchów. To właśnie rozliczenia Krauzego jeszcze z ław poselskich poprzedniej kadencji domagał się obecny marszałek Sejmu Ludwik Dorn. Jeszcze groźniej grzmiał Mariusz Kamiński, który na inauguracji prowadzonego przez siebie Centralnego Biura Antykorupcyjnego zapowiedział, że nie będzie tolerował flirtów biznesmenów z politykami. Miał na myśli m.in. Krauzego, stawiając go obok Kulczyka i Gudzowatego. Inni politycy PiS żartowali, że Kamińskiemu nie dane było poznać osobistego uroku Krauzego, który potrafi czarować swych interlokutorów. Na razie CBA zadowoliło się aresztowaniami jego znajomych - lobbysty Włodzimierza Wapińskiego (za nieprawidłowości przy budowie Laboratorium Frakcjonowania Osocza) i Roberta Muchy (za nieprawidłowości przy przejęciu Kamy Foods).
    Poza Kaczyńskimi w PiS Krauze może liczyć na wielu polityków byłego ZChN i Przymierza Prawicy - m.in. ministra transportu Jerzego Polaczka, jedynego polityka PiS goszczącego na bankiecie podczas ostatniego Prokom Open, i ministra kultury Kazimierza Ujazdowskiego. W obu tych przypadkach osobą kontaktową jest ich przyjaciel Wiesław Walendziak, jeden z byłych liderów PiS i wiceprezes Prokomu Investments, utrzymujący też stałe kontakty z ekspremierem Kazimierzem Marcinkiewiczem. Walendziak twierdzi, że z polityką i politykami zerwał i teraz interesuje go tylko biznes. Pracujący od lat z Krauzem bankierzy inwestycyjni twierdzą jednak, że nie spotkali go przy żadnym projekcie.

    Ale nawet najlepsze relacje z nową władzą nie wystarczą. Z partią braci Kaczyńskich nie da się zawrzeć polisy na polityczne bezpieczeństwo. Przykładem Zygmunt Solorz-Żak, którego jeszcze półtora roku temu premier stawiał na równi z Krauzem. Kiedy jednak uznał, że Polsat go atakuje, a Solorz-Żak wszedł z rządem w spór o Zespół Elektrowni PAK, sytuacja całkowicie się zmieniła. Szef kontrwywiadu Antoni Macierewicz oskarżył Solorza-Żaka o współpracę z SB, wiceminister skarbu Michał Krupiński zagroził, że wypowie umowę prywatyzacyjną PAK-u, a inwestycję Axla Springera w Polsacie podważył UOKiK.
    W takiej sytuacji najlepiej od biznesu salonowego trzymać się z dala. To Krauze zrozumiał chyba kilka lat temu. Do roku 2000 koncentrował się na zdobywaniu największych kontraktów publicznych, potem rozwój Prokomu zaczęły stymulować transakcje na rynku kapitałowym. Softbank, Ster-Projekt, Asseco, Comp czy Spin - to tylko przejęcia giełdowe. Dziś przychody samego Prokomu Software w grupie informatycznej stanowią tylko 32 procent. Teraz Krauzego interesuje zagranica - na początku maja Asseco sięgnęło po największego w Rumunii dostawcę rozwiązań dla sektora bankowego, a wcześniej zbudowało silną grupę w Czechach i na Słowacji.
    Zmienia się także wizerunek firmy na giełdzie. Aby w spółce zaprowadzić ład korporacyjny, do rady nadzorczej został wprowadzony były szef Polskiego Instytutu Dyrektorów Maciej Grelowski. Docenili to inwestorzy finansowi, niechętni mało rentownej branży informatycznej - fundusze emerytalne PZU, CU i ING zgromadziły 2-3-proc. pakiety akcji, inwestując około 150 mln złotych.
    - To, co się rzucało cieniem na spółkę, jest już historią. Dziś Prokom to firma silna i prowadzona w sposób przejrzysty. Jeśli więc wygramy przetargi organizowane przez administrację publiczną, to tylko dzięki własnej pozycji, a nie w wyniku jakichś ciemnych, zakulisowych ruchów - przekonuje Maciej Grelowski.

    W profesjonalizacji swojego biznesu Krauze upodabnia się do pozostałych polskich biznesmenów z czołówki listy najbogatszych "Forbesa". Najwięcej podobieństw jest między nim a najbogatszym Polakiem Michałem Sołowowem. Obaj prowadzą dość szeroką działalność inwestycyjną, utrzymują w swoich grupach kilka silnych, notowanych na giełdzie firm, które funkcjonują w różnych branżach. Najistotniejsza różnica jest jednak taka, że Sołowow inwestuje bardziej w stylu funduszu private equity, przejmując dojrzałe firmy potrzebujące kapitału i restrukturyzacji, np. Dwory, Barlinek czy Cersanit. Krauze to bardziej venture capital - inwestuje na wcześniejszym etapie. Akceptuje wyższe ryzyko, ale dzięki temu oczekuje ponadprzeciętnych zysków z zaangażowanego kapitału, takich jakie w latach 90. zarobił w informatycznym Prokomie. Dlatego Krauze trzy lata temu przeżywał ciężkie chwile. Miasteczko Wilanów, w które wpompował ponad 600 mln zł, nie przynosiło zysku. Zmuszony do sprzedawania akcji Prokomu za pół ceny, przetrwał. Dziś na fali deweloperskiej koniunktury wartość jego aktywów nieruchomościowych wprowadzonych do Polnordu wynosi 2,9 mld złotych.
    - Spółka dysponuje działkami i projektami pozwalającymi zbudować ponad 10 tys. mieszkań i wkrótce przeskoczy dotychczasowych liderów, Dom Development i J.W. Construction - twierdzi Maciej Wandzel, prezes funduszu Supernova Capital, udziałowca Polnordu.
    Jeszcze więcej Krauzemu przyniósł Bioton. Pięć lat temu zainwestował około 100 mln zł, od tej pory sprzedał akcje za 600 mln zł, a te, które sobie zostawił, są dziś warte 2,3 mld złotych. Bioton ostatnio wygrał wyścig z Adamedem o dzierżawę i prawo do pierwokupu Laboratorium Frakcjonowania Osocza, niedokończonego projektu Włodzimierza Wapińskiego. Za dwa lata to laboratorium ma przerabiać 400 tys. litrów osocza rocznie, wartych około 400 mln złotych.
    O coraz większej dojrzałości biznesowej Krauzego świadczy też jego umiejętność określania priorytetów.
    - Przy fuzjach i przejęciach pracowałem m.in. dla amerykańskich Johnson & Johnson i Pratt & Whitney, ale nigdzie decyzje nie były podejmowane tak szybko jak w Prokomie - przyznaje Dariusz Górka, wiceprezes Prokomu Software, nadzorujący inwestycje grupy.
    Przykładem są tu działki w Wilanowie. Choć Krauze trzymał je w portfelu przez dziewięć lat, wystarczyło pół roku hossy, by wniósł je do giełdowego Polnordu. Wycena spółki w ciągu dziewięciu miesięcy wzrosła z 300 mln do 3,89 mld złotych. Jeszcze szybciej działał przy wejściu w branżę naftową. Wysłannicy kazachskiego miliardera Bakhytbeka Baiseitowa przez pół roku kolędowali w Orlenie i Lotosie, by dopiero w styczniu trafić do Krauzego. Gdynianin w trzy tygodnie zdecydował się wyłożyć 400 mln dol. (płatne w ratach) za udziały w czterech spółkach mających koncesje wydobywcze. Wszystkie trafiły do spółki Petrolinvest, która pieniądze na eksploatację złóż chce pozyskać latem na GPW.
    I właśnie swojej elastyczności Krauze zawdzięcza dzisiaj wiatr w żaglach. Widać to w zestawieniu z Sołowowem. Kielecki biznesmen lubi czekać na okazję. Kiedy jednak gospodarka mocno przyśpiesza, jak teraz, zaczyna rosnąć ryzyko, że część interesów ucieknie do takich jak Krauze.
    Biznesmen stworzył bazę z deweloperskiego Polnordu oraz nowej spółki w Grupie Pol-Aquy (ma tam 30 proc. udziałów), by walczyć o nowe rządowe kontrakty infrastrukturalne. Do piłkarskich mistrzostw Europy Polska musi wybudować nowe drogi, autostrady, hotele, stadiony.
    Jednym słowem - trzeba przebudować cały kraj i właśnie tu Wielki Informatyk widzi dla siebie nowe miejsce. Budżet rzędu 37 mld euro, z czego ponad połowa jest przeznaczona na rozwój infrastruktury, może budzić emocje. Choć Krauze nie ma doświadczenia przy tego typu projektach, wie, jak zdobywać rządowe kontrakty. Udowodnił to już zresztą, budując potęgę Prokomu Software. Krauze wróciłby więc do tej samej rzeki, i to pewnie na kilka sejmowych kadencji.

    Już widać, że stawia na sprawdzone metody i partnerów. W połowie maja Polnord zawarł list intencyjny z należącą do Grupy PKO BP spółką deweloperską w sprawie współpracy przy zdobywaniu projektów infrastrukturalnych. Jak podkreślał Wojciech Ciurzyński, jednym z atutów nowego aliansu jest połączenie sił firmy z polskim kapitałem z firmą państwową. W kuluarach komentowano, że tylko przedstawiciele konsorcjum z udziałem Ryszarda Krauzego mogą publicznie się chwalić, że odbyli już w tej sprawie pierwsze rozmowy z szefową gabinetu prezydenta Elżbietą Jakubiak i ministrem transportu Jerzym Polaczkiem. Pole position, z którego Krauze przystąpił do wyścigu o Euro 2012, mogą mu pozazdrościć liderzy tego rynku - hiszpański Ferrovial, szwedzka Skanska czy austriacki Strabag. Biorąc pod uwagę dotychczasową skuteczność gdyńskiego biznesmena, już niedługo można się spodziewać przetasowań i w tej branży.


    za magazynem FORBES

    • 0 0

  • Wisła Tczew niech tam gra!

    WISEŁKA TCZEWSKA NAJLEPSZA

    • 0 0

  • Pawle Adamowicz - Lechia ci dzięckuje

    Dziękujemy za wszystko co zrobiłeś do tej pory dla Lechii. Ufam, że robiłeś to nie ze względu na doraźny zysk polityczny...
    ALE TERAZ:
    Usłysz jedno: jesteś cynicznym draniam zapraszając Arkę do Gdańska! To dowodzi Twojego stosunku zarówno do Lechii, jak i do Arki.
    Mam nadzieję, że w Gdańsku już nikt nie odda na Ciebie złamanego głosu!

    • 0 0

  • niech Adamowicz się zgłosi do Owsiaka i bedą organizować Woodstok na "BA

    • 0 0

  • stan tu masz racje

    w tym wszystkim chodzi o to, ze gdansk potrzebuje wsparcia w realizacji projektu BA,a nie wiadomo ile kasy dostanie od kaczorow i od UE, stad poszukiwanie ew. inwestorow. w tym nie ma nic dziwnego. dziwi mnie tylko pomysl zeby na BA grala i lechia i arka, nie lepiej byloby zwrocic sie do wladz gdyni wprost - potrzebujemy kasy na organizacje euro 2012? bez tych kiepskich pomyslow wspolnego stadionu dla obu klubow, ktore natet gdyby zostaly przyjete pozytywnie, to i tak w praktyce nic by z tego nie wyszlo z wiadomych przyczyn.

    • 0 0

  • mam pomysl:D

    do czego to dochodzi żeby lechia z własnej inicjatywy,po dobroci, układała się z ARKA??mam taki pomysł.trzeba kupic lechie.kupic klub i stadion.sprzedac zawodnikow,zburzyc stadion,wyrejestrowac z urzedów nazwe osp lechia/bks lechia/lechia/betony/zielono-białe gówno i po bólu.w 3mieście rzadzi tylko jeden klub - ARKA GDYNIA

    • 0 0

  • TEN STADION I TAK NIE POWSTANIE

    • 0 0

  • Pomysł o.k tylko że jest was zamało żeby zasiedlić Gdańsk i to my was połkniemy

    • 0 0

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Najczęściej czytane