• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Sierpień na deskach

Marek Sterlingow, Marek Wąs
17 czerwca 2005 (artykuł sprzed 19 lat) 
Lech Wałęsa obejrzał wczoraj w Teatrze Wybrzeże próbę sztuki, której jest głównym bohaterem. - Początek trochę nudny, bo ten Jagielski to niezły nudziarz był, ale końcówka super - tak Wałęsa skomentował próbę.

Obejrzał trzy fragmenty sztuki, opowiadającej o Sierpniu "80 i stanie wojennym. Najbardziej spodobał mu się ostatni - zapis autentycznego dialogu z 1983 r. Przywódca "Solidarności" stanął wtedy przed sądem za złożenie kwiatów pod pomnikiem ofiar Grudnia "70 r. (fragment w ramce).

Premierę sztuki, która nie ma jeszcze tytułu, zespół gdańskiego teatru Wybrzeże zaplanował na 11 listopada. Autor, 26-letni Paweł Demirski, kilkakrotnie spotykał się z Lechem Wałęsą, żeby lepiej poznać postać.

- Jestem zafascynowany Sierpniem, "Solidarnością", Lechem Wałęsą - mówi Demirski. - Tamten czas powinien być punktem odniesienia dla mojego pokolenia. Niestety, wiedza o PRL-u, o bohaterskich ludziach, którzy przeciwstawili się systemowi, jest nikła.

Lech Wałęsa namawiał go wczoraj, żeby również było śmiesznie. - Nie po to wywalczyliśmy wolność, żeby się ciągle smucić - mówił aktorom były prezydent.

- Na pewno nie będzie bogoojczyźnianie - zapowiada Michał Zadara, 28-letni reżyser. - To nie będzie też sztuka o Wałęsie, bo nie tworzymy przecież dokumentu. Życie Lecha Wałęsy, jego walka z PRL-em to jest szekspirowski dramat. Nawet język bohaterów, zarówno robotniczy Wałęsy, jak i nowomowa przedstawicieli władzy to swoista poetyka. Chcemy wydobyć z tej historii uniwersalny przekaz, stworzyć baśń z morałem ważnym również dzisiaj.

Stąd pomysły Zadary na scenografię - ubrać aktorów w stroje z epoki elżbietańskiej albo wykorzystać rekwizyty i kostiumy z... "Gwiezdnych wojen". - Ale to nie jest jeszcze postanowione - zastrzega reżyser.

- Powierzenie realizacji tej sztuki dwudziestolatkom to celowy zabieg - mówi Maciej Nowak, dyrektor teatru Wybrzeże. - Niech opowiedzą tę historię bez naszych emocji.

Reżyser jeszcze nie przydzielił aktorom konkretnych ról. Wczorajsza próba była dopiero jedną z pierwszych przymiarek.
Rok 1983, sąd

Lech Wałęsa odpowiada za złożenie kwiatów pod pomnikiem Poległych Stoczniowców

Wałęsa: Zanim odpowiem na pytania, proszę o wyrozumiałość i pomoc. Ponieważ mogę być nieprecyzyjny. Dlatego, że miałem ciężkie dni, sobotę i niedzielę. Musiałem się spotkać z Bujakiem, musiałem uciec obstawie sześciosamochodowej.
Sędzia: Świadek jest tutaj na konkretne okoliczności - interesuje nas konkretnie sprawa zbiórki pieniędzy na wieniec i złożenie tego wieńca w dniu 15 sierpnia.
W: To ja zaproponowałem daty 14 i 31 sierpnia.
S: "Ja zaproponowałem te daty" - jako co?
W: Jako to, że zawsze będziemy o nich pamiętać.
S: Czy wiadomo coś świadkowi na temat zbiórki pieniędzy na zakup wieńca?
W: To było ich błędem - mogli przyjść do mnie, to ja bym zapłacił.
S: Proszę odpowiedzieć na pytanie.
W: Ja biorę wszystko na siebie i w przyszłości też - proszę to zapisać - i w przyszłości też - żeby potem nie szukać winnych.
S: "Biorę to na siebie również w przyszłości".
W: Żeby nie szukać winnych, biorę to na siebie i w przyszłości też.
S: "Błędem oskarżonych było to, że nie zwrócili się do mnie".
W: Bo mam przecież milion - dopisać.
S: Czy świadek zatem stwierdza, że sam prowadził ten tłum?
W: Stwierdzam, że prowadziłem i że będę prowadził w przyszłości.
S: Proszę świadka, czy świadek miał zezwolenie na składanie tych kwiatów - czy się w ogóle o nie ubiegał?
W: O te terminy nie będę prosił o zezwolenie, będę powiadamiał.
S: Czy dotarło to do władz?
W: Wszystko słuchają, bardzo dobrze wiedzą, co mówię.
S: Czy oskarżony przeprowadzał zbiórki na wieniec?
W: Nie musiał - ludzie sami dają i będą dawać w przyszłości.
S: Świadek jest wolny.
W: Wolałbym jednak zostać.
S: Prosiłabym świadka o opuszczenie sali.
W: Nie macie się czego obawiać. Jak będę prezydentem, to milicja też będzie potrzebna. Ci od kapitana w dół mogą zostać. Ci wyżej... oj, nie chciałbym być w ich skórze.
Gazeta WyborczaMarek Sterlingow, Marek Wąs

Opinie (347)

  • No to się zaczyna!

    Mówiłam, że będzie plucie! Kurcze, ale źle czytacie scenariusz...z czytaniem widzę marniutko....To kelner miał pluć!Nie krytykant baja! Marnujecie się kobitki.
    Podpiszcie kontrakt z grupą psychiatrów, zróbcie sobie zawód krytyka, a energii Wam nie zabraknie, żeby wykonczyć pół Polski, hi hi!

    • 0 0

  • juz ci mówiłam
    to mnie nie wkurza
    to mnie niezmiernie bawi
    i te 100 życ...
    :] no nie w akcie miłosierdzia nie rozwinę tego wątku :P

    • 0 0

  • chłop jedno baba drugie a charyzmatyk znowuż trzecie:)

    • 0 0

  • Baja; )

    Oj nie, nie, nie, bo jeszcze się Kazik obrazi za tego "Kazia" :)))
    W jego przypadku trzeba: CZCIGODNY PANIE KAZIMIERZU :)))
    Ale niestety, chyba już się obraził, bo nic nie pisze :(((

    • 0 0

  • eeeee,

    bo to raczej dyzma niż charyzma. Szkoda tylko, że o tym nie wie.

    • 0 0

  • Sierpień 80 w Stoczni Gdynia S.A. (wtedy im. "Komuny Paryskiej")

    „Ostrzeżono nas, że mamy bałagan, więc milicja w ramach pomocy może nam go zlikwidować. Z tego powodu zaczęliśmy rygorystycznie przestrzegać dyscypliny, między innymi rozbudowując wartę w Bramie Głównej. Od tej pory były dwie grupy wartownicze: pierwsza na szlabanie, około 50 metrów przed bramą, druga w samej bramie. Każda osoba wchodząca lub wychodząca była sprawdzana podwójnie. I tylko w czasie mszy dopuszczano do bramy same kobiety”.

    • 0 0

  • Czcigodny Panie Kazimierzu,

    z przyjemnością witamy w naszych skromnych progach. Mam zaszczyt zadać jedno krótkie pytanie:
    i co z tego wynika?

    • 0 0

  • Rankiem, 14 sierpnia 1980 roku, Andrzej Kołodziej znalazł się po raz pierwszy w swej nowej pracy – na wydziale kadłubowym K-3 Stoczni im. Komuny Paryskiej w Gdyni. W kilka godzin później wiedział, że stanęła Stocznia Gdańska im Lenina, ale – mimo nerwowego podniecenia – wytrzymał do końca zmiany. Nie chciał na świeżo podpaść w zakładzie, w którym zamierzał niebawem rozpocząć szeroko zakrojoną agitację na rzecz wolnych związków. Jednak wczesnym popołudniem witał się już w Gdańsku z Andrzejem Gwiazdą i Lechem Wałęsą, a w nocy we trzech do analizy sytuacji. Przede wszystkim omówili najważniejsze postulaty. Potem ustalili, że zawiążą wspólny komitet strajkowy z siedzibą w Stoczni Gdańskiej. Na koniec Gwiazda obiecał doprowadzić do strajku w „Elmorze”, a Kołodziej podjął się rzeczy nieprawdopodobnej – zatrzymania pracy w zupełnie sobie nie znanej „Komunie”. Wałęsa spokojnie ćmił papierosa – on już wtedy kierował strajkiem w największym zakładzie Trójmiasta.

    • 0 0

  • O świcie Kołodziej powrócił do „Komuny”. W autobusie, potem w drodze do bramy i szatni bez przerwy tłumaczył przygodnym słuchaczom konieczność zjednoczenia się z Gdańskiem i proklamowania strajku. Wielu stoczniowców znało już wiadomości o gdańskim proteście – z polskojęzycznych radiostacji zachodnich. Nastroje były mieszane. Ludzie się wahali: podejmować pracę, czy solidarnie stanąć. Kołodziej, nikomu nie znany, w kwadrans urobił sobie kilku młodych chłopaków, którzy zaręczyli mu, że za ich przyczyną nie przystąpi do pracy pół hali na K-2. Pół hali, to było coś i nic. Zatem dalej w transie, pogłębionym przez brak snu, przekonywał wychodzących z szatni robotników o konieczności strajkowania. Słowa jak gdyby same układały się wtedy w argumenty, argumenty prowadziły do wniosków. Ludzie zatrzymywali się i słuchali. Starsi z niepokojem i rezerwą, młodsi – z rosnącym entuzjazmem.

    W końcu pierwsza grupa dała się namówić na wyjście z hali. To już był początek lawiny; w ciągu zaledwie kilkunastu minut tłum urósł do paru tysięcy osób. Teraz wszyscy czuli się pewniej, nawet wobec dyrektorów i kierowników, którzy nadbiegali z przerażaniem w oczach, usiłując skierować ludzki potok do głównej stołówki na wiec. Kołodziej momentalnie wyskoczył na czoło:

    - Słuchajcie, stoczniowcy! – krzyknął donośnie – mam w swojej szafce materiały opozycyjne, Robotnik” i „Robotnik Wybrzeża”! Chodźcie ze mną do szatni, żebym je mógł wam rozdać, bo gdybym sam poszedł, mógłbym już nie wrócić!

    • 0 0

  • Tłum, jak powodowany magnesem, zakręcił i poszedł za „wodzem”, który rzeczywiście wyjął i rozdał około tysiąca egzemplarzy prasy podziemnej. Po chwili wyszedł na jakieś podwyższenie i zaczął przemawiać. Mówił długo, ale przekonująco. Tłumaczył, co to są wolne związki zawodowe, objaśniał istotę strajku w Gdańsku. Wreszcie zaproponował wybranie spośród tłumu jakiegoś starszego wiekiem i stażem pracownika, by obwołać go przewodniczącym strajku. Nikt się nie znalazł. Nadal więc przewodząc, uprzedził zebranych, by nie podejmowali żadnych rozmów z dyrekcją. Tłum powoli przemieścił się w stronę Bramy Głównej. Niebawem przybyła tu cała robotnicza stocznia.

    Należało szybko stworzyć jakieś ramy organizacyjne, z czego doskonale zdawał sobie sprawę. Ogłosił powołanie komitetu strajkowego, opartego o kandydatów z tłumu. Zebrało się około dwudziestu ochotników, z których niebawem pozostało sześciu. Ci jednak dość poważnie zajęli się aprowizacją, informacją, wartami... Poza tym, wyłonili spośród siebie delegację do Stoczni Gdańskiej im. Lenina. Delegacja ta jeszcze 15 sierpnia po południu wyjechała do Gdańska, gdzie czekał ją bardzo niemiły egzamin z odporności psychicznej. Lech Wałęsa – dogadawszy się częściowo z władzami w sprawie przywilejów dla „swoich” stoczniowców – przyjął gdynian wprost niechętnie. Miał wówczas powiedzieć, że Stocznia Gdańska jest na tyle mocna, iż we wszystkich swych akcjach da sobie radę bez zewnętrznego poparcia, a jak Gdynia chce strajkować, może to robić sama. „Komunardów” zamurowało. To, co usłyszeli, kłóciło się z koncepcją międzyzakładowego porozumienia strajkowego, o której mówił im Kołodziej. Wiedzieli przy tym doskonale, że nie wypadli sroce spod ogona. „Komuna” posiadająca dwa doki suche i szczycąca się najwyższą jakością produkcji, jest obecnie nowocześniejszą stocznią w Polsce i jedną z najlepszych w Europie. Zbudowano w niej już 450 statków o łącznym tonażu 4 mln DWT. Zatrudnienie – 10 tysięcy ludzi.

    Kołodziej mocno przeżył upokorzenie „swoich” ludzi. Nie przypuszczał, że dzień następny przyniesie mu jeszcze gorszą niespodziankę. Na razie pracował nad unormowaniem życia strajkowego. Poprzez studentów Uniwersytetu Gdańskiego ściągnął do stoczni swego dobrego znajomego, Andrzeja Butkiewicza, z którym zredagował listę 18 postulatów „Komuny”. Odczytał je publicznie – zyskały powszechną akceptację. Wcześniej jeszcze, nie dogadawszy się z dyrektorem naczelnym, Willim Fandreyem, w sprawie udostępnienia strajkującym radiowęzła i stoczniowej drukarni, polecił zająć je siłą, przez sforsowanie drzwi. Obsługa drukarni dostała 5 minut na opuszczenie pomieszczeń – w tym czasie ktoś „życzliwy” zdołał unieruchomić kilka maszyn. Ich reparacja trwała trzy dni. Kierownikiem drukarni został Andrzej Butkiewicz, który ściągnął do stoczni paru swoich kolegów zaprawionych w robocie powielawczo-wydawniczej. Niebawem zaczęli oni produkować po 60-80 tysięcy ulotek strajkowych na dobę. Kołodziej patrzył z podziwem, jak chodzą na bosaka, w podwiniętych spodniach, umorusani farbą od uszu po pięty.

    Jeszcze w piątek, około godziny 17.00 lista postulatów została doręczona dyrektorowi z poleceniem przekazania jej do władz zwierzchnich (strajkujący w ogóle nie chcieli rozmawiać z szefem stoczni od chwili, kiedy ich przedstawicieli nazwał „gówniarzami”). W sobotę, 16 sierpnia, z okien dyrekcji wystawiono nagle megafony, przez które dyrektor zaczął co kilka minut obwieszczać, że stoczniowcy w Gdańsku podpisali właśnie porozumienie z władzami i zakończyli strajk. „O godzinie 16.00 wszyscy wyjdą ze Stoczni im. Lenina” – grzmiał głos.

    • 0 0

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Najczęściej czytane