• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Wieżowiec na Żabiance niepokoi mieszkańców

Krzysztof Koprowski
3 czerwca 2009 (artykuł sprzed 15 lat) 
Kompleks powstać ma przy skrzyżowaniu ulic Gospody i Pomorskiej w Gdańsku. Kompleks powstać ma przy skrzyżowaniu ulic Gospody i Pomorskiej w Gdańsku.

Przy skrzyżowaniu ulic Gospody i Pomorskiej w Gdańsku Zatoka planuje postawienie 17 piętrowego budynku wraz z wielofunkcyjnym kompleksem handlowo-usługowym. Mimo że do realizacji inwestycji droga jeszcze daleka, już dzisiaj inwestycja budzi niechęć mieszkańców.



Tak dzisiaj prezentuje się sporny teren na Żabiance. Tak dzisiaj prezentuje się sporny teren na Żabiance.
Na wniosek BRG biuro architektoniczne przygotowało kompleksowe zagospodarowanie całego obszaru. Na wniosek BRG biuro architektoniczne przygotowało kompleksowe zagospodarowanie całego obszaru.
Przy skrzyżowaniu ulic Gospody i Pomorskiej zobacz na mapie Gdańska znajdują się: pawilony handlowe, naziemny parking oraz supersam Zatoka. To właśnie właściciele Zatoki w 2007 roku postanowili przekształcić swoją placówkę w nowoczesny, dwukondygnacyjny obiekt handlowy, nad którym wznosiłaby się 15-kondygnacyjna wieża mieszkalna - jej deweloperem miała być trójmiejska firma Margo.

Zatrudnieni przez inwestora architekci jeszcze w 2007 roku przedstawili swoje projekty zagospodarowania terenu w Biurze Rozwoju Gdańska. Urzędnicy poprosili jednak o koncepcję, która objęłaby większą część okolicy.

- Poszerzyliśmy obszar objęty analizą o najbliższe sąsiedztwo, tak by pokazać możliwość wykorzystania całej okolicy. Naszego projektu nie wolno jednak traktować jako ostateczny, a pokazane w nim funkcje (np. hotel) mogą się zmienić. Opracowanie nasze stanowi materiał wyjściowy do prac planistycznych Biura Rozwoju Gdańska - wyjaśnia Michał Zawer z pracowni Forma Architekci, która na zlecenie Zatoki opracowała projekt.

- Nasze opracowanie zakłada przekształcenie tej przestrzeni w atrakcyjny obszar miejski. Przedstawiliśmy w nim m.in. powiązania komunikacyjne, funkcjonalne i przestrzenne z istniejącym kontekstem, w tym z istniejącą promenadą. Proponujemy jej przedłużenie, dzięki któremu przekształci się ona w pasaż handlowy - tłumaczy Zbigniew Burek z pracowni Forma Architekci.

Choć wniosek o przystąpienie do sporządzania planu zagospodarowania przygotowano w grudniu 2007 roku, o pomyśle Zatoki mieszkańcy Żabianki dowiedzieli się dopiero kilkanaście dni temu. Informację przekazano podczas spotkania z właścicielami lokali handlowych na spornym terenie.

Czy podoba Ci się proponowana forma zagospodarowania spornego terenu?

- Zaprosiliśmy jedynie właścicieli lokali handlowych, którzy z mocy prawa mogą decydować o zagospodarowaniu tego terenu. Dzierżawcy takiego prawa nie posiadają - tłumaczy Marek Piskorski, dyrektor Biura Rozwoju Gdańska.

Informacja o spotkaniu szybko jednak obiegła wszystkich zainteresowanych. Do naszej redakcji docierały głosy oburzenia od mieszkańców oraz handlowców.

- Zainwestowałam w swój zakład sporą sumę pieniędzy, licząc, że będę mogła działać w tym miejscu. Chciałam wykupić grunt lub uzyskać dzierżawę wieczystą pod użytkowanym przez siebie lokalu. Miasto odmówiło mi - skarży się nam pani Anna, która dzierżawi punktu usługowy.

Niepokoją się także mieszkańcy bloku przy ul. Gospody 6. Uważają, że 15-kondygnacyjna wieża sprawi, że ich dom będzie zacieniony przez większą część dnia. Tymczasem przygotowany projekt spełnia wymogi prawa budowlanego: zachowano odpowiednią odległość pomiędzy budynkami, a wieża przesłoni mieszkańcom słońce jedynie nad ranem.

Co ciekawe, obowiązujące w Gdańsku Studium Lokalizacji Obiektów Wysokościowych nie wymienia spornej lokalizacji wśród tzw. punktów wskazanych jako najlepsze dla takich inwestycji, nie jest ona także na obszarze zaliczanym do kategorii "zalecane". Spełnia jedynie wymóg obszaru dopuszczonego do stawiania takich konstrukcji.

- Proponowany projekt jest całkiem udany i dobrze wpasuje się w ten rejon miasta. Będą oczywiście przeprowadzone jeszcze konsultacje przewidziane nadobowiązkowymi procedurami zgodnie z wymaganiami Studium Lokalizacji Obiektów Wysokościowych. W listopadzie upłynął jednak termin na składanie wniosków do sporządzania planu zagospodarowania. Nikt wówczas nie wniósł uwag - kończy Marek Piskorski, dyrektor Biura Rozwoju Gdańska.

Zanim jednak na plac budowy wjadą pierwsze koparki, powstać musi przede wszystkim plan zagospodarowania, który jest dopiero na etapie sporządzania. Do jego przyjęcia przez Radę Miasta droga jest jeszcze daleka.

Opinie (771) ponad 10 zablokowanych

  • skąd ten widok?? (3)

    Jaki wam widok przesłoni? Wszyscy siedzą w kuchni i patrzą na morze?? A może z balkonu nie macie widoku... haha. To blok z gospody 6 przesłania innym widok na morze.
    dobrze że wreszcie coś nowego się wybuduje na Żabiance bo wieje tu nudą, poza tym wreszcie może odmłodzi tą dzielnicę, biedaków i starców.

    • 3 4

    • (2)

      tak,siedze w kuchni i patrze na morze.Ten blok akurat nie przyslania innym budynkom widoku-najlepij przejdz się i zobacz.Tutaj nie ma co odmladzać jest pięknie teraz ,nie potrzebuje ,hotelu,ani parkingu ,korków,zanieczyszczonego powietrza,braku słonca i morza.Wszedzie sa starzy mieszkancy i młodzi tez sa .Zabianka jest osiedlem pieknym ,zielonym po co to niszczyć?

      • 2 0

      • (1)

        pieknym hehehehe

        • 0 0

        • Opinia została zablokowana przez moderatora

  • własnie pieknym-w gdansku trudno o osiedle z taka zielenia,stawami,deptakiem

    • 3 1

  • Wieżowiec na Żabiance

    Bardzo dobrze ,że powstają nowe osiedla .Chwała tym wszystkim którzy dążą do tego aby nasza dzielnica była jeszcze piękniejsza.To widać jak włodarze naszego miasta starają się o to.Wieżowiec na Żabiance to dobry pomysł.Tak samo było z budową hipermarketu E.Leclerc.I co? Czyż nie jest ładnie oglądać teren,który jeszcze nie tak dawno szpecił swoim wyglądem.Tak będzie i z wieżowcem na Żabiance.Wiele krzyku i hałasu a i tak powstanie.Oby jak najszybciej.

    • 0 5

  • (1)

    Panie Ryszardzie S. Czy naprawdę nie ma Pan ani krzty gustu? ELeclerc może i ładnie wygląda, ale kto w centrum osiedla stawia hipermarkety i centra handlowe? Chyba tylko Polacy.Niech Pan sie przejdzie nad morze do Jelitkowa i zobaczy na plaży mnóstwo budek parasoli itp. Nie wygląda to ładnie. To może tam postawić wiezowiec z kawiarenkami i pomieszczeniami dla piwwoszy i smakoszy rybek?Będzie w jednym miejscu i ładnie.Bo to jest równiez polskie bezguście.Zarobić jak najwięcej bez nakladu inwestycyjnego. Nad jakim morzem czy oceanem jest tak jak w Jelitkowie?
    Pozdrawiam Stenia S.

    • 1 0

    • w sprawie wieżowca

      Droga Pani Steniu S.Przyzna mi Pani racje ,że teren przy E.Leclerc prezentuje się estetycznie.Dlaczego twierdzi Pani że takie sklepy nie powinny być budowane w centrum miasta.Przecież nie każdy ma własny środek lokomocji aby dojechać na peryferie miasta.A wlec się zatłoczonymi autobusami czy tramwajami nie wchodzi w rachubę.Dlatego sądzę,że jest Pani w błędzie tak twierdząc.Co do wieżowca na Żabiance to pozostaję przy swoim.Proszę zobaczyć jak wygląda teren na Przymorzu obok ulic Bzowa i Czerwony Dwór.Przecież to prawdziwa wiocha.Tam też powinno się postawić coś na miarę XXI wieku.Drugi przykład to Zielony Rynek.Zgryzota.Coś takiego w centrum miasta.A mógłby tam stać nawet i drapacz chmur.Może i kiedyś powstanie.Oby jak najszybciej.Z poważaniem Ryszard S.

      • 1 1

  • Również na Żabiance wieżowiec będzie wyglądał jak Filip z konopi.Rozumiem w miejscowościach gdzie są wieżowce, ale nie tam gzie jest niska zabudowa i będzie sterczał jeden kikut, architekci powinni studiować jeszcze estetykę zabudowy. popieram w tym względzie jedna z poprzednich wypowiedzi.
    Stenia S.

    • 1 1

  • Panu Ryszardowi S. i Radnej Pani Architekt do przeczytani9a i przemyślenia
    U progu XXI wieku obywatele są pozbawiani przestrzeni, w której mógłby się
    kształtować etos wspólnoty. Zamiast forum i agor mamy coraz dalej idącą komercjalizację i utrata, zanikanie wartości ludzkich, zastępowanie ich przedmiotowym, obojętnym traktowaniem człowieka. Tereny zielone ustępują miejsca wieżowcom, place i skwery parkingom, a dotychczasowe nieużytki wypełnia zabudowa centrów handlowo-rozrywkowych. Coraz mniej miejsca pozostawia się obywatelom, którzy potrzebują miejsca, by się organizować, spierać i podejmować wysiłki na rzecz swojego otoczenia. Prywata i obojętność – wszystko to jest pochodną m.in. zaniku przestrzeni publicznej miast, w których coraz trudniej działać twórczo, kreatywnie i dla dobra ogółu.. Miasta są barwniejsze, bardziej hałaśliwe, większe – i coraz bardziej martwe.
    Gdy zaczyna się „nowoczesność”, stawia się na wolnej zielonej przestrzeni mieszkania dla nowobogackich i lokale usługowe. Powstanie betonowa pustynia i jednocześnie wyparuje... życie osiedlowej społeczności. Znikły bawiące się na ulicach dzieci, grupki plotkujących mieszkańców, starcy na ławeczkach, ruch i rwetes do późnego wieczora. Stare budynki chociaż wyremontowane i odnowione otoczone nowymi obiektami tworzą martwą strefę – z rzadka przemknie przechodzień, szybko przejeżdżają samochody, już popołudniem trudno dostrzec oznaki życia I dokładnie to samo by się stało, gdyby w brutalny sposób potraktowano inną wspólnotę ukształtowaną mozolnie na przestrzeni lat w określonym pejzażuarchitektonicznym
    Problem jest szerszy – stale maleje ilość przestrzeni, w której mogłyby się odbywać ludzkie interakcje wykraczające poza schemat petent-urzędnik i klient-sprzedawca. Dzisiaj projektanci miast na ostatnim miejscu stawiają jakość życia mieszkańców, przedkładając ponad nią stworzenie biznesowi optymalnych warunków działania. Parki, zieleńce, bulwary, place? Zapomnijcie o tym – trzeba wytyczyć szeroką drogę dojazdową dla klientów „ZATOKI”, zlokalizować biurowce i hurtownie, stworzyć parkingi na tysiące miejsc, ustawić ogromne plansze reklamowe. Bo wzrost gospodarczy, bo nowe miejsca pracy, bo inwestycje. Ale jak będziemy żyli w takim otoczeniu? – o to nikt nie pyta. Aleksander Wallis w „Socjologii i kształtowaniu przestrzeni” pisał: „Potrzeby mieszkańców dotyczące własnego urbanistycznego otoczenia, identyfikacji z małą dzielnicą, przywiązania do lokalnych wartości artystycznych i symbolicznych nie dają się ująć w liczby ani przeliczyć na złotówki. Wskutek tego, choć sprawa ta dotyczy zwartości społecznych struktur miasta /.../ traktowana jest jak poetycki dodatek do spraw bardziej istotnych. Tymczasem patologia wielkiego miasta, zarówno ta, którą ujmują statystyki sądowe, i ta, którą odnajdujemy w statystykach chorób psychicznych, i ta, która przejawia się w traktowaniu wszystkiego poza własnym mieszkaniem jako własności obcej, ma źródło w braku silniejszych społeczno-przestrzennych struktur większych niż rodzina i mniejszych niż społeczność całego miasta”. Władysław Misiak w książce „Jakość życia w osiedlach miejskich” dodaje: „Badania wykazują, że toksyczność środowiska miejskiego, hałas, brak kontaktów z otwartymi przestrzeniami prowadzi nie tylko do zmian chorobowych, organicznych, lecz również psychicznych, co w sumie wytwarza negatywne cechy osobowościowe mieszkańców miast”. Zamiast eliminować przyczyny, będziemy biadolić i leczyć skutki..
    Zapaść miejskiego życia dokonuje się na naszych oczach, w wydziałach architektury i podczas przetargów inwestycyjnych. Im większe i bardziej podporządkowane potrzebom biznesu będą nasze miasta, tym gorzej będzie się w nich żyło w przyszłości. Dlatego właśnie tak istotne jest zaangażowanie się w proces kształtowania przestrzeni miejskiej już teraz. Później będziemy tylko bezsilnie zaciskać pięści – jako mieszkańcy i obywatele.
    Pochłania wciąż nowe i nowe tereny pod jezdnie i parkingi – albo anektuje istniejące obiekty (chodniki, place, skwery, parki), albo rozrasta się samo miasto, by sprostać oczekiwaniom dotyczących jazdy i postoju. Jeśli wybrano wariant pierwszy, to mniej jest miejsca dla ludzi. Jeśli drugi, to w rosnącej przestrzeni metropolii maleją szanse zaistnienia spójności społecznej, niezbędnej do powstania ducha obywatelskiego; cierpią także tereny podmiejskie – niegdyś azyl w świecie betonu i asfaltu.
    Jako przykład rozsądnego podejścia do miejskiej przestrzeni podaje holenderskia ulica a. dzielnica miasta chroniona przed szybkim ruchem samochodowym., czyli ulice tak zaprojektowane, by mimo motoryzacji mogło się toczyć normalne życie. Są tam ławki, wysepki zieleni, pojedyncze drzewa, miejsca zabaw dla dzieci, co wymusza znaczne ograniczenia prędkości i w ogóle zniechęca do jazdy samochodem. A dzieje się to w kraju o wiele bardziej rozwiniętym i bogatszym niż nasz! W Polsce samochód jest natomiast królem miast – najpierw budują nową drogę, a po kilku-kilkunastach latach myślą o przejściu dla pieszych czy sygnalizacji świetlnej; zimą drogę odśnieża opłacany z podatków pojazd, a na chodnikach, wśród zwałów śniegu (także tego z ulic) piesi mozolnie wydeptują wąskie ścieżki...
    Nieodłączną towarzyszką samochodu jest druga patologia – suburbanizacja, zwana też „rozpełzaniem się” miast. To proces lokowania na przedmieściach nowych inwestycji, które przyciągają nowe osiedla, wzmagają ruch samochodowy itp. Przyczyną suburbanizacji jest spadająca jakość życia w centrum miast, spowodowana rosnącym ruchem samochodowym (hałas, spaliny, brak miejsca do spacerów i życia publicznego) – ludzie w poszukiwaniu lepszych warunków przenoszą się na przedmieścia, przenosząc też ze sobą... patologie trawiące dotychczas centralne dzielnice miast, czyli ruch samochodowy i jego konsekwencje. Tam, gdzie na przedmieściach nie powstaną osiedla, wyrastają hipermarkety, do których z centrów miast lub innych dzielnic dojeżdżają samochodami klienci. Przedmieścia są coraz bardziej zabudowywane, coraz więcej w nich samochodów – w efekcie znów znika dobra jakość życia, więc mieszkańcy wyprowadzają się jeszcze dalej. I tak w kółko – miasta rosną kosztem przyrody i spójności społecznej, gdyż ciągle przeprowadzki i zmiany charakteru dzielnic nie sprzyjają zakorzenieniu. W efekcie w centrach miast tworzy się „ziemia niczyja” – mieszkańcy wyprowadzają się na przedmieścia, małe sklepy i lokale usługowe tracą klientelę na rzecz centrów handlowych i upadają. Lokalna prasa zauważyła ostatnio, że po inwazji hipermarketów wyludnia się centrum miasta – kiedyś gwarne, pełne lokali usługowych i sklepów, dzisiaj coraz bardziej puste, straszące opuszczonymi pomieszczeniami. Sklepy padają, ludzie tracą pracę, mieszkańcy centrum (na ogół emeryci) nie mają gdzie dokonywać zakupów, nikt nie robi remontów. Te same gazety zaledwie rok-dwa lata temu pisały o rozwoju miasta dzięki hipermarketom, nowych miejscach pracy etc.

    Trzecim czynnikiem chorobotwórczym jest komercjalizacja przestrzeni miejskiej, czy to w centrum, czy na przedmieściach. Rację bytu ma tylko to, co przynosi zysk. Władze miejskie niechętnie patrzą na tereny „darmowe”, do których trzeba dokładać – tak jakby finansowali je z własnej kieszeni, a nie z podatków ludzi korzystających z tych miejsc. Dlatego wciąż większe połacie miast padają łupem komercji: placówki handlowo-usługowe wdzierają się w każde wolne miejsce, czy to wielkie domy handlowe stawiane na pustych placach, czy kioski i blaszane budy. W wielu miastach wprowadzono zakaz spożywania alkoholu w miejscach publicznych, ale knajpiane ogródki anektują latem na swoje potrzeby znaczne obszary ulic, pasaży, alei i placów – wiadomo, knajpy płacą podatki. Jeśli pijesz piwo na opodatkowanym terenie, to w porządku, gdybyś to samo robił w parku, nie awanturując się i nie przeszkadzając nikomu, popełniłbyś wykroczenie – ot, polska logika.
    Czwarty problem to niemal zupełne lekceważenie historycznej przestrzeni miast, starych budynków, elementów infrastruktury, układu architektonicznego. Na skutek tego miasta tracą charakter i klimat kulturowy, a ich mieszkańcy poczucie identyfikacji z przestrzenią. Ledwo ludzie zdążą się do czegoś przyzwyczaić, oswoić z jakimś widokiem, już nadchodzą zmiany: tu coś zburzymy, tu dobudujemy, tam przesłonimy, gdzie indziej pomalujemy na jaskrawy kolor – w efekcie miasto znajduje się w ciągłym ruchu. Pod nowe budowle poświęca się stare obiekty, niszcząc w ten sposób ład przestrzenny i harmonię otoczenia. Zamiast remontować – burzy się i buduje na tym miejscu nowe, bo „tak jest taniej i szybciej”.
    Tymczasem elementarna znajomość ludzkiej psychologii podpowiada, że zmiany nie mogą być zbyt częste i gwałtowne, gdyż niszczą poczucie mentalnej bliskości, zrozumienia, zamazują zakodowany obraz. Jak czułby się architekt czy planista, który lekką ręką przekształca całe połacie miast, gdyby codziennie zmieniać mu wystrój mieszkania, żonę, dzieci, przyjaciół, rytm dnia i rodzaj wykonywanych czynności? Innym następstwem destrukcji historycznej przestrzeni jest zanik genius loci, destrukcja toposu, znaków orientacyjnych i symbolicznych w przestrzeni miejskiej, stanowiących element lokalnej tożsamości. I nie musi to wcale być zabytek na miarę Kościoła Mariackiego – każde miasto ma (lub miało...) takie obiekty, które stanowią o jego specyfice. Ot, choćby stary dworzec, ciąg kamienic, pomnik z „minionej epoki”, kasztanową aleję, fabryczny komin o stuletnim rodowodzie, widoczny z każdego miejsca w okolicy. Destrukcja takich form, choćby uzasadniona ekonomicznie, stanowi trudną do zagojenia ranę w zbiorowej świadomości. Jak trafnie pisał Edward T. Hall w swym „Ukrytym wymiarze” – książce poświęconej jakości życia zbiorowego i jego patologiom, „/.../ powinniśmy zachowywać i konserwować dawne budynki nadające się jeszcze do użytku i otaczające je zabudowania, chroniąc je przed »bombą« urbanistycznej odnowy. Nie wszystko co nowe musi być dobre, i nie wszystko co stare musi być złe. Jest wiele miejsc w naszych miastach – czasem kilka domów, czasem cale dzielnice – które warto zachować. Dają nam one poczucie związku z przeszłością i wzbogacają pejzaż miejski”.

    Piąty aspekt degradacji miast to postępująca „gettoizacja”, segregacja mieszkańców, fragmentacja społeczna. Dokonuje się ona w oparciu o kryterium majątkowe – zamożni wybierają sąsiedztwo podobnych sobie, ubodzy są spychani do slumsów. Tak oto tworzą się dwie zwarte społeczności: luksusowa i „normalna” oraz biedna i „patologiczna” – obie coraz bardziej odizolowane przestrzennie, a także kulturowo. Pociąga to za sobą kilka niekorzystnych następstw, m.in. podział miasta na skrajnie przeciwstawne enklawy o odmiennym poziomie życia i wzorcach kulturowych, co przekłada się na brak identyfikacji z całą przestrzenią miejską i ogranicza tożsamość do najbliższego otoczenia – kilku ulic, dzielnicy. Reszta miasta staje się obca. Dawniej przemieszane porządki biedy i bogactwa oddziaływały na siebie nawzajem – przykład klasy średniej i jej stylu życia hamował rozwój wielu patologii wśród warstw uboższych, zaś obcowanie z kłopotami codziennej egzystencji tych, którym się gorzej powiodło, budziło u lepiej sytuowanych odruchy solidarności i chęć pomocy. Dzisiaj rozpiętość dochodów znajduje odzwierciedlenie także w usytuowaniu przestrzennym mieszkań i miejsc rozrywki obu warstw. Niegdyś bogaty fabrykant nierzadko wznosił swą willę na robotniczym osiedlu, podkreślając wspólnotowy charakter paternalistycznego kapitalizmu, dzisiaj lokuje ją wśród podobnych sobie wybrańców losu, na szczelnie odgrodzonym od „motłochu” terytorium, co unaocznia pogardę, jaką w turbokapitalizmie żywi się wobec osób z dolnych pięter drabiny społecznej. Symbolicznemu oddaleniu towarzyszy przepaść materialna – uboższe dzielnice niszczeją pozbawione nakładów na infrastrukturę, obiektów użyteczności publicznej itp., brakuje im silnego lobby na rzecz dbałości o dobro wspólne. Nakłady i inwestycje koncentrują się w „lepszych” dzielnicach – te „gorsze” są brane pod uwagę najwyżej wtedy, gdy trzeba gdzieś ulokować wysypisko śmieci, szkodliwy dla otoczenia zakład, zlokalizować trasę wylotową z miasta...

    Szóstym elementem składającym się na proces zapaści przestrzeni miejskich jest połączenie urzędniczej arogancji z monopolizacją procesu decyzyjnego dotyczącego rozwoju miast, co przejawia się w pozbawieniu mieszkańców wpływu na to, w jakich warunkach przyjdzie im żyć. Coś takiego jak demokracja lokalna niemal w Polsce nie istnieje – nie chodzi tu o organizowane raz na kilka lat wyborcze spędy, lecz o realny wpływ na życie własne i macierzystej zbiorowości. Urzędnicy robią swoje, mając obywateli za nic, a gdy czasem łaskawie zechcą się z nimi spotkać, to jest to szczyt poświęcenia. Poszedłem kiedyś na spotkanie mieszkańców z radą jednej z dzielnic Bielska-Białej, na które zaproszono głównego architekta miasta. Urzędnik ten ze znudzoną miną tłumaczył aroganckim tonem, że supermarket musi być, droga dojazdowa do niego także i na nic się zdadzą protesty – miasto potrzebuje wpływów do budżetu, a jak nie zezwoli na lokalizację tej placówki, to powstanie ona tuż za granicą administracyjną, na terenie sąsiedniej gminy i kasa przepadnie. I tak właśnie wyglądał „dialog” władzy z obywatelami.

    Wpływ na kształt naszych miast ma tylko jedna grupa – lobby inwestorów, planistów i architektów. Na głos mieszkańców niemal nie ma tu miejsca. Rozwój – jeśli można to tak w ogóle nazwać – miast dokonuje się nieodmiennie w jednym kierunku: rozrostu dróg, parkingów, wielkich placówek handlowo-uslugowych. Na margines spychane są inne potrzeby: komunikacja zbiorowa, tereny zielone (te, jeśli już powstają, na ogół są tak „sztuczne”, że niemal świecą pustkami), tzw. mała architektura nadająca przestrzeni niepowtarzalny charakter, miejsca publiczne, niekomercyjne obiekty rozrywkowo-kulturalne. Jakub Wujek w pracy „Mity i utopie architektury XX wieku” przestrzegał, że „Nie istnieje, mimo olbrzymiego bagażu mitów, jeden system budowlany, jedna technologia rozwiązująca wszystkie skomplikowane problemy budownictwa /.../ Fundamentalną zasadą winno być używanie rozwiązań alternatywnych”. Monopol w dziedzinie miejskiego rozwoju okaże się, jak każdy monopol, tragiczny w skutkach – miasta będą coraz mniej bliskie mieszkańcom, coraz słabsze więzi międzyludzkie, społeczność miejska zdezintegrowana, apatyczna i niezdolna do aktywnego kreowania własnego życia. Coraz mniej w miastach będzie żyjących (a nie wegetujących) i identyfikujących się z nim mieszkańców, coraz mniej będzie także obywateli, którzy gotowi są odpowiedzialnie i samodzielnie kształtować własne życie, bez oglądania się na państwowych biurokratów i rynkowych usługodawców.

    Odzyskanie przestrzeni miejskiej dla jej mieszkańców to odzyskanie kontroli nad własnym życiem, pierwszy (i jak to on zwykle – najtrudniejszy) krok ku powstaniu społeczeństwa obywatelskiego. Nie tego, które tworzy „trzeci sektor” i żebrze o dotacje u Fundacji Batorego, lecz takiego, którego członkowie sami decydują o całokształcie swego życia, kreują normy i wzorce oraz ustalają hierarchie potrzeb i oczekiwań – ale też sami ponoszą konsekwencje swoich wyborów.

    Miasta powinny być dla ludzi, dla mieszkańców – to główna zasada. To oni sami powinni określać, jakiego rodzaju inwestycje chcą mieć na swoim terenie, czy wolą kolejny parking, czy zachowanie ostatniego parku, czy wielki sklep zagranicznej firmy, czy małe sklepy prowadzone przez sąsiadów, znajomych, krewnych, itd. Jeśli popełnią błąd, to powinni mieć okazje do jego naprawy, np. decydując o likwidacji ruchliwej arterii i zastąpieniu komunikacji samochodowej szybką i nowoczesną linią tramwajową. Przede wszystkim jednak należy zdecentralizować podejmowanie decyzji dotyczących przekształceń miejskiej tkanki. Heine Paetzold w artykule „Architektura i urbanistyka. Zarys krytycznej filozofii miasta” pisze o Holandii, że „Odnowy miasta Amsterdam w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych zaczynały się od zwalczania przygotowanych przez miejskich biurokratów planów opartych na całkowitym »wyrębie«”.

    Podobnie było w innych krajach Zachodu, gdzie tamę arogancji urzędników postawiły dopiero konsekwentne protesty mieszkańców – np. w Londynie, gdzie całe dzielnice stawiały opór planom lokalizacji na ich terenie obwodnic czy tras przelotowych, żądając w zamian lepszego skomunikowania autobusami z centrum miasta. W Anglii i USA rozwinął się też znaczący ruch „Reclaim the Streets!” (Odzyskać ulice), mający na celu zwrócenie uwagi na problem anektowania przez samochody coraz większych połaci miast. Jego uczestnicy blokowali ruchliwe arterie, organizując tam przyjęcia, potańcówki, symboliczne rozkuwanie asfaltu i sadzenie drzew, palenie wraków samochodów itp. W ten sposób udało im się zwrócić uwagę na narastający problem zaniku przestrzeni publicznej w miastach, spychanie na margines ich mieszkańców, zwłaszcza pieszych, rowerzystów, dzieci, ludzi starszych, inwalidów itp., którzy tak samo jak użytkownicy samochodów płacą podatki do miejskiej kasy, otrzymując w zamian znacznie gorsze traktowanie przez władze municypalne.

    Gdzie nie ma miejsca dla ludzi, nie ma go też dla obywateli. Dawniej miasta wypełniały się gwarem, pełne były miejsc publicznych, w których obywatele mogli dyskutować o trapiących ich problemach. Gdzie mają dyskutować dzisiaj? Zamknięci w blaszanych pudłach samochodów, w tłumie nawiedzającym hipermarkety, na chodnikach tonących w chmurze spalin, w lokalach, gdzie ceny oraz hałas z głośników są skuteczną barierą odstraszająca, w rachitycznych resztkach parków i terenów zielonych?

    Remigiusz Okraska

    • 3 0

  • jest to artykuł p. R, Okraski na temat zabudowy itp.

    • 0 0

  • Drogi Panie Ryszardzie. W sprawie 1. Eleclerc faktycznie prezentuje się ładnie, ale proszę zobaczyć w nim ceny i ludzi kupujących! Byłam tam dwa razy i trzeba uważać, bo na półce cena promocyjna, a przy płaceniu w kasie inna (bez promocji). Poza tym, w którym mieście jest tak dużo hipermarketów? Za trzy lata jak ominą podatki powstanie ten sam market tylko pod inna nazwą.Jest to ze szkoda dla naszego państwa.Nie mam własnego środka lokomocji, ale wspieram nasze osiedlowe sklepiki, gdzie nie jestem anonimowym klientem i w sklepie jestem obsłużona fachowo i mile. W hipermarkecie często nie wiedzą co sprzedają. Po co jest reklama "kupuj polskie produkty"? Żeby wspierać nasz handel i przemysł. Co do wieżowca też zostaję przy swoim zdaniu. Czy tylko wieżowiec może ozdobić teren? A może mały park i ławeczki? Chętnie wtedy z Panem porozmawiam. Czy na miarę XXI wieku to tylko wieżowce. Jak postawią wieżowiec to będą musieli zburzyć osiedle, bo okaże się, że osiedle nie pasuje do wieżowca. Poza tym nie przeczytał Pan artykułu R. Okraska.Dlaczego "nie czepia" się Pan obskurnych Pseudo kawiarenek lub pseudo restauracji na plaży w Jelitkowie? Też wygląda to ohydnie. Niedługo nie będzie plaży w Jelitkowie tylko same parasole z jedzeniem i piciem. A może by tam "machnąć" wieżowiec?Będzie estetycznie i na miarę XXI wieku.
    Pozdrawiam serdecznie
    Stenia S.

    • 0 0

  • Oby ten wieżowiec nigdy na Żabiance nie powstał. Brzydactwo takie i nie pasuje do pięknej okolicy. Będzie wiele hałasu i nie powstanie. I basta. Oby nigdy w życiu wieżowców szpecących okolice.

    • 1 1

  • zabianka

    BUDOWAC BUDOWAC BUDOWAC nie sluchac cepow starych i tak zdechna zanim to wybuduja

    • 1 0

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Najczęściej czytane