- 1 Solorz otworzył stację wodoru w Gdańsku (138 opinii)
- 2 Ponad 20 tys. zł za kurs taksówką (256 opinii)
- 3 Bursztynowy Ołtarz z nowymi elementami (87 opinii)
- 4 Będą trzy pasy na Obwodnicy Trójmiasta? (446 opinii)
- 5 Pili, zażywali narkotyki i wsiadali za kółko (89 opinii)
- 6 Rajska znowu deptakiem, ale tylko na chwilę (70 opinii)
Z życia wzięte: Dziecko w szpitalu
W naszym mieście trzeba wykazać się nie lada zdrowiem i "końską" dawką cierpliwości, by umieścić siebie, bądź kogokolwiek innego w szpitalu. Chcę opisać, jak w naszym mieście (może i kraju?) wygląda przyjmowanie dziecka do szpitala.
Mam sąsiadów - jak każdy, gdziekolwiek na świecie. Moi sąsiedzi mieszkają na parterze. Jest tam dziewięcioletnia dziewczynka - powiedzmy, że na imię ma Ania*. Dziewczynka od trzech dni nic nie jadła, nic nie piła, wymiotowała, bardzo bolał ją brzuszek, miała stan podgorączkowy... czyli uzbierało się sporo przesłanek, dla których powinno się z dzieckiem pojechać na dokładniejsze badania. Ponieważ rodzice dziewczynki pracują - na mnie wypadło pojechanie z Anią do szpitala.
Pierwszy etap zmagań - godz. 11:00
Jedziemy do Szpitala Zakaźnego przy ul. Smoluchowskiego w Gdańsku. Wybieramy ten punkt medyczny, gdyż dziecko ma identyczne objawy, jak jej brat, który dwa lata wcześniej trafił na dwa tygodnie właśnie do szpitala zakaźnego po ww. objawach. Udajemy się z Anią do rejestracji. Mimo, iż tłumaczę w zrozumiałym dla przeciętnego człowieka języku kobiecie (recepcjonistce, czy rejestratorce), że dziecko jest w poważnym stanie i prawie "przelewa mi się przez ręce" - pani za szybką, wskazując mi jakiś bliżej nie odgadniony punkt, mówi: "Wyjdzie Pani z dzieckiem tym wejściem, którym Pani weszła, pójdzie Pani do końca tego budynku, tam, gdzie są miejsca na wjazd karetek, postuka Pani do kabinek - na pewno w którejś otworzą i Panią przyjmą." Dodam, że te "kabinki" są odległe jakieś 400 m od punktu, w którym właśnie "szczęśliwie" jesteśmy. Nie kłócąc się - bo w końcu kto wygra ze służbą zdrowia - posłusznie udajemy się z Anią we wskazane miejsce. Na szczęście w tym samym czasie podjeżdża pod jedną z kabinek karetka, więc udaje nam się jakoś dostać do jednego z pokojów obserwacyjno - badawczych, które wyglądają jak niedoinwestowane gabineciki powiatowe. Czekamy. Przychodzi Pani Doktor, uznaje - jak zresztą sugerowałam już wcześniej kobiecie za szybką - że stan dziecka jest poważny, każe pielęgniarce zapodać Ani kroplówkę, wzywa karetkę do przewozu chorych (to taka bez lekarza, tylko z kierowcą i sanitariuszem) i tyle ją widzimy (znaczy: Panią Doktor). A... nim znikła, jeszcze zdążyła mnie opierniczyć, że nie mam od rodziców stałego upoważnienia na opiekę nad dzieckiem i groziła prokuratorem - tak, jakbym chciała dziecku krzywdę co najmniej zrobić, że do szpitala ją przywiozłam.
Następny etap - godz. 12:15
Jedziemy karetką do szpitala wojewódzkiego, jako, że Pani Doktor doszła do wniosku, że to raczej przypadłość chirurgiczna (czyli wyrostek), niźli zakaźna (czyli wirus żołądkowy grypy) i nie przynależy nam miejsce w szpitalu zakaźnym. Karetka, jak karetka: dwa miejsca z przodu, jedno z tyłu i łóżko. Z przodu siedzi kierowca i pani, na mój gust towarzyszka życiowa kierowcy - gdyż wspólnie omawiają przez całą drogę zrobione przez panią zakupy (pani biadoli, że w aucie ciepło i jej się masło roztopi...). Na łóżku, które wg mnie przysługuje osobie przewożonej, czyli choremu, usadawia się sanitariusz. Nam z Anią przypadł fotel obok tego łóżka samochodowego - na dodatek Ania wciąż ma wkłutą kroplówkę, którą zmuszona jestem trzymać pod sufitem auta - z braku jakiegokolwiek zawieszenia ku temu stworzonego. Warunki iście spartańskie. Dojeżdżamy w końcu do Szpitala im. M. Kopernika, nawet udaje nam się zainteresować naszymi osobami Pana Doktora - tym razem chirurga (poprzednia Pani Doktor była pediatrą). Po wstępnym badaniu okazuje się, że potrzebne są wyniki dodatkowych badań: krew, mocz, USG. Robimy więc badania i oczekujemy w pokoju obserwacyjnym, w którym pościel wymieniają chyba raz na tydzień (przy dobrych rokowaniach). W tzw. międzyczasie (wiem, że nie ma takiego określenia czasu, ale tutaj jest jak najbardziej wskazane) dojeżdża do nas mama Ani. Czekamy: godzinę, dwie... Dziecko nam się coraz bardziej skręca na łóżku. Jest 15:00 i w końcu są wyniki i decyzja kolejnej Pani Doktor: dziecko zostaje w szpitalu na obserwację. Niby wszystko OK - dziecko zostało przyjęte do szpitala...
Kolejny etap - godz. 15:15
Lokujemy dziewczynkę w jednej z sal na oddziale chirurgii dziecięcej. Następna kroplówka. Nie mamy pidżamki - dopiero chcemy po nią do domu pojechać. Pielęgniarka każe dziecku w ubraniu położyć się na łóżku - wcześniej mnie i matkę dziecka informuje, że nie możemy naszych płaszczy kłaść na łóżku, gdyż jest na nim czysta pościel. Gdzie tu sens i logika? Dziecku nie dają zamiennej pidżamki i każą w ubrankach przepoconych (w sali obserwacyjnej było bardzo gorąco) leżeć na łóżku, a nasze płaszcze niby nie mogły..? Chcemy jechać po rzeczy dla Ani, no i... nie możemy - trzeba czekać na anestezjologa, który musi przeprowadzić wywiad i dopiero wtedy możemy - po podpisaniu miliona papierków i zgód na ewentualną operację - opuścić to "fantastyczne" miejsce. Wychodzimy stamtąd o 16:40.
Dziecko, a szpital...
Ok. 18:00 wracamy do szpitala, wioząc rzeczy, które mogą się przydać Ani. Przebieramy przepocone do granic możliwości dziecko w czystą pidżamkę (nawet dwa uchylone okna nie "ugasiły" super wysokiej temperatury, którą można było odczuć w sali). Przychodzi pielęgniarka i każe naszej dziewczynce - którą nadal bardzo boli brzuszek, i która jest wciąż podpięta do kroplówki - wstać. Sprawdza, jaki Ania ma wzrost, bo właśnie na oddział trafiła wyższa (starsza) dziewczynka, dla której nie ma odpowiedniego łóżka, więc pielęgniarki - ganiając po salach - wyszukują jak najmniejsze (najniższe) dziecko, które będzie "pasowało" do dziecięcego łóżeczka. Na szczęście nasza Ania jest zbyt duża i pielęgniarka zostawia ją w spokoju. Istna paranoja... O 22:00 opuszczamy szpital i wracamy do domu. Dziecko pozostawiłyśmy w dżungli zwanej "Szpitalem Wojewódzkim". Targają nami sprzeczne odczucia: z jednej strony człowiek jest niby zadowolony, że dziecko jest pod fachową ("fachową"?) opieką medyczną, a z drugiej strony zdajemy sobie sprawę z niskiego poziomu naszych służb medycznych i niewyszukanego standardu obiektów medycznych. Oby jutro było lepiej...
* imię dziewczynki zostało celowo zmienione
Co Cię gryzie - artykuł czytelnika to rubryka redagowana przez czytelników, zawierająca ich spostrzeżenia na temat otaczającej nas trójmiejskiej rzeczywistości. Wbrew nazwie nie wszystkie refleksje mają charakter narzekania. Jeśli coś cię gryzie opisz to i zobacz co inni myślą o sprawie. A my z radością nagrodzimy najciekawsze teksty biletami do kina lub na inne imprezy odbywające się w Trójmieście.
Opinie (115) 1 zablokowana
-
2003-12-10 08:25
nic, tylko leczyć się ziółkami :(
oby jak najdalej od lekarzy!
ok. trzy lata temu wylądowałam w szpitalu z powodu wyjątkowej anginy (też na początek musiałam czekac dłuuugo w tym pokoiku w zakaźnym) - tam mnie tak napakowali penicyliną, że potem jeszcze 2 anginy przeszłam, w odstępach czasowych co tydzień po dwa tygodnie choroby...- 0 0
-
2003-12-10 08:43
no prosze, a jednak drukuja listy czytelnikow... :)
- 0 0
-
2003-12-10 08:48
a podpadł
dawno tak głupiego i bezczelnego gliny nie spotkałem
koniec końców rzecznik prasowy KW go pouczył co ma robić i mówić na służbie:)- 0 0
-
2003-12-10 08:49
mowcie co chcecie na słuzbe zdrowia, ale oni w jednym zawsze sa skrupulatni: w wyrywaniu karteluszek z ksiazeczek RUMowskich , gdzie pieknie sobie pisza ze udzielili porady, nawet wtedy kiedy jej nie udzielili...
- 0 0
-
2003-12-10 08:55
Moje zdanie...
Cieszę się, że nie tylko ja widzę zasadność pobytu w szpitalu tylko wtedy, gdy jest się zupełnie zdrowym, by móc być zdanym wyłącznie na siebie w tych - ponoć dla ludzi stworzonych - placówkach medycznych. Smutne, że mamy taką, a nie inną rzeczywistość... Na szczęście Ania jest już od poniedziałku w domu i ... mężnie zniosła pobyt w dżungli, zwanej "szpitalem".
- 0 0
-
2003-12-10 09:36
ja mam ze smolucha troche inne wrażenie i moim zdaniem kyliks opisała sytuacje nie całkiem rozumiejąc gdzie jest
otóż moja żona rok temu też "zaliczyła" przyjęcie
owe kabiny odległe 400 metrów to śluzy!!
bo to szpital zakaźny
w pokojach przyjęć wyposażonych w łazienki dokonuje się wstepnej kwalifikacji przyczyn dolegliwości czyli robi wywiad
moja żona trafiła prosto stamtąd na izolatki położone od strony lasu z osobnymi wejściami dla odwiedzających
poniewaz byłem z żoną to wiem co piszę
troche za duzo kyliks emocji a za mało obiektywnego przyjrzenia się przyczynom postępowania personelu na smolucha- 1 0
-
2003-12-10 09:48
Niestety potwierdzam te fakty
Szpital Wojewódzki nie zasługuje na miano Wojewódzkiego...
Byłem, widziałem, nie polecam w żdnym wypadku. Jeden lekarz podważa opinię drugiego - granda ! Bałbym sie tam leczyć...- 0 0
-
2003-12-10 09:54
koniec końców rzecznik prasowy KW go pouczył co ma robić i mówić na służbie:)
gallux - byłeś tam? widziałeś jak go opieprzał?
czy tylko powiedzieli ci, że policjant został opieprzony?- 0 0
-
2003-12-10 09:54
gallux,
1. w klitce, w której ja czekałam z anginą nie było łazienki
2. potem wcale nie położyli mnie w izolatce, tylko w trzyosobowej sali - każdego wieczora przyjeżdżała jakaś babka ze s****zką (taki "obrót" był), więc ją tam kładli z podejrzeniem grypy żołądkowej albo czegoś, a ta smrodziła w kiblu (kibel "wietrzony" na pokój) i po 1 czy 2 dniach wychodziła
3. to ma być szpital chorób zakaźnych?! co mi z tego widoczku na las, skoro mogę załapać do swojej jeszcze 2 choroby!?
doprawdy, ten opis z dzieckiem nie był przesadzony, wierzę w to- 0 0
-
2003-12-10 09:54
he he
trzymali mnie w szpitalu z dzieckiem bo twierdzili że napewno coś mu jest (drobne takie i chude...) i tylko w badaniach nic nie wychodziło więc wymyślali coraz to nowe badania
i momentalnie nas wypisali (wręcz wywalili) kiedy dziecko dostało ospy
to też był oddział zakaźny
wypis został mi dostarczony do pokoju w 10 min po potwierdzeniu (mojej) diagnozy przez lekarza
kto by się spodziewał że zwykła ospa wietrzna wywołuje w szpitalu taką panikę... :P- 0 0
Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.